Geopolityka Konflikty

Syryjska republika histerii

12 kwietnia 2018

author:

Syryjska republika histerii

W sobotę 7 kwietnia 2018 r. zostały zrzucone dwie bomby chemiczne z helikopterów na wschodnią cześć prowincji Ghuta w Syrii. Według ratowników zginęło około 70 osób w tym setki są ciężko rannych. Najprawdopodobniej ataku dokonały wojska wspierane przez Rosję reżimu Baszara al-Asada.

W kolejnej sekwencji wydarzeń Rosja zawetowała w Radzie Bezpieczeństwa NZ amerykańską rezolucję, która wzywała do przeprowadzenia niezależnego śledztwa w tej sprawie. W reakcji Stany Zjednoczone oznajmiły, że kładą wszystkie opcje na stole. Sam Trump w swoim stylu na Twitterze  stwierdził, że nadciągają rakiety na mocodawców syryjskiego satrapy (czytaj: Rosjan). Wielu ekspertów mówi, że amerykański atak na Syrię, najprawdopodobniej lotniczo-rakietowy, nastąpi w przeciągu najbliższych 72h – choć niektórzy sugerują nawet interwencję lądową.

Dlaczego kolejny prezydent USA jest bezradny wobec syryjskiego dramatu? W mojej ocenie problem tkwi w niezrozumieniu czym jest potęga. Zgodnie z jej amerykańską definicją niemożność narzucenia własnej woli jest oznaką słabości. To jest fałszywa definicja. Jeśli założymy, że Ameryka nie może zmusić reżimu al-Asada, aby zaprzestał zabijać własnych obywateli przy użyciu jakiejkolwiek broni, to oznacza, że Ameryka jest słaba. Jeśli uznamy to założenie za prawdziwe, to zaprowadzi nas ono do dziwacznych wniosków, trzeba by wówczas stwierdzić, że Północny Wietnam był potężniejszy niż Stany Zjednoczone.

W polityce międzynarodowej najczęściej tak jest, że nawet najpotężniejsze mocarstwa na świecie nie mogą narzucić swojej woli innym. Ameryka nie ma rozstrzygającego wpływu na wiele państw i rządów np. Korea Północna, Iran, Turcja, Rosja, Chiny … etc. W zasadzie intencje Waszyngtonu wobec Syrii prawie zawsze rozmijają się z oczekiwanymi rezultatami, ponieważ na rezultaty nie oddziałuje tylko Syria, ale też struktura systemu – nawet najinteligentniejsze strategie i chytre kalkulacje nie ominą tej trudności.

Geneza problemu leży w utożsamianiu potęgi z kontrolą, to nakazuje większości obserwatorom doszukiwać się słabości wszędzie tam, gdzie zamiary supermocarstwa zostały pokrzyżowane. Nie zdają oni sobie sprawy, że potęga to tylko instrument, skutek jej użycia jest zawsze niepewny. Zatem nie powinniśmy wnioskować o wielkości potęgi na podstawie rezultatów, które udało się uzyskać lub nie. Jeśli chcemy właściwie odnieść potęgę do polityki międzynarodowej potrzebna jest definicja oparta na rozkładzie sił. Wówczas zanika paradoks niemocy amerykańskiej potęgi, jak i całego Zachodu. Dlatego należy zadać sobie pytanie, jaka jest dystrybucja potencjału na Bliskim Wschodzie i czy będzie ona korzystna, jeśli Ameryka wycofa się z Syrii?

Amerykańskie zaangażowanie w tej części świata jest powodowane przez dziwną definicję honoru i próby zachowania wiarygodności. Większość polityków i komentatorów nie może dostrzec, że z perspektywy globalnego balance of power Amerykanie nie mają w Syrii większych interesów. Syria jest nie istotna z punktu polityki światowej. Ameryka zniesie przegraną tam, tak jak zniosła ją w Wietnamie, ponieważ ani sukces ani porażka nie mają większego znaczenia międzynarodowego. Zwycięstwo USA w Syrii nie oznaczałoby większej hegemonii, porażka – rosyjskiej. Amerykański prymat będzie trwał nadal bez względu na to co się wydarzy w Syrii i jaki będzie tego rezultat. Ameryka nie stoi przed żadną hegemoniczną rywalizacją na świecie, a już na pewno nie na Bliskim Wschodzie.

Jeśli nie ma pretendenta do hegemonii w regionie Bliskiego Wschodu to balance of power jest zrównoważony, jeśli ktoś może ten układ naruszyć, to nie jest to Rosja, Iran, Turcja, Arabia Saudyjska, Izrael, a jedynie Stany Zjednoczone – nadmiar siły kusi. Arogancja może być gorsza od egoizmu. Ameryka powinna zignorować problem fałszywego honoru i wiarygodności, da jej to dużo więcej korzyści niż wdepnięcie w kolejny bezowocny i niebezpieczny konflikt. Unikanie głupich wojen nie może stanowić dyshonoru dla żadnego narodu. Z kolei wiarygodności wielkiego mocarstwa nie ocenia się po zachowaniu, ale po jego potędze materialnej. Choć Ameryka bardzo ucierpiała po doznaniu upokarzającej klęski w czasie wojny wietnamskiej 1962-75 r., nie prowadziło to Związku Sowieckiego do wniosku, że zobowiązania USA wobec Europy Zachodniej są mniej ważne.

Przypomnijmy Syria to zniszczony i podzielony kraj, bez surowców naturalnych (ropy i gazu), bez strategicznego położenia dla gospodarki światowej, bez żadnej potęgi militarnej. Syria, to w końcu sojusznik Rosji, nie od wczoraj, ale od czasów pozbycia się francuskiej protekcji. Amerykanie już dawno udowodnili, że nie mają żadnej sensownej strategii stworzenia tam stabilnego rządu, instytucji bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego, praworządności i demokracji. Wręcz przeciwnie wzrost nastrojów antyamerykańskich na Bliskim Wschodzie jest geometryczny. Poza tym Waszyngton musi zaakceptować, że twarzą syryjskiego nacjonalizmu jest Baszar al-Asad, podobnie jak niegdyś był Hô Chí Minh dla Północnego Wietnamu – a nie demokratyczna opozycja.

Jeśli prezydent Trump nie zna historii stosunków międzynarodowych, to jego nowy doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton powinien mu przypomnieć, że wietnamski nacjonalizm poskromił, aż trzy mocarstwa Francję (1954), USA (1975) i Chiny (1979). Ameryka nie ma żadnego żywotnego interesu w Syrii. Nie istnieje żaden przekonywujący i strategiczny powód do wtrącania się w politykę wewnętrzną tego państwa. Wydaje się więcej niż pewne, że zaangażowanie militarne na Bliskim Wschodzie może jedynie przenieść więcej szkody dla bezpieczeństwa narodowego USA niż pożytku. Czas skończyć z histerią.


Link: mil.link/pl/syryjska-republika-histerii/

Krótki link: mil.link/i/histeria


 

Absolwent Uniwersytetu Szczecińskiego Instytutu Historii i Stosunków Międzynarodowych oraz Katedry Badań nad Konfliktami i Pokojem. Ekspert Europejskiego Instytutu Bezpieczeństwa. Zainteresowania: stosunki międzynarodowe teoria i praktyka