Czy Wojsko Polskie budzi grozę?
Chcę postawić zdecydowaną i prawdziwą tezę, że Siły Zbrojne RP są bez porównania i bezwzględnie najlepsze w subregionie Europy Środkowo-Wschodniej. Oczywiście, Wojsko Polskie ma wiele słabości na różnych obszarach: od marynarki wojennej do sił powietrznych, od braku broni o dużej sile rażenia i precyzji do niewystarczających zdolności wywiadu i rozpoznania po niedoinwestowane wojska specjalne. Jednak jeśli spojrzymy obiektywnie na nasze otoczenie strategiczno-militarne to trudno nie przyznać, że polska armia gra w całkowicie innej lidze niż nasi sąsiedzi z Litwy, Białorusi, Ukrainy, Słowacji, Czech, Węgier, Rumunii i Bułgarii. W jakości sił konwencjonalnych nie ustępujemy także armii niemieckiej i Rosji. Jakiekolwiek z wymienionych państw gdyby chciało testować wiarygodność Polski do obrony skazywałoby się na samobójczą strategię. Zapewne ta korzystna sytuacja dla naszego kraju nie zmieni się tak szybko biorąc pod uwagę rosnące wydatki na cele wojskowe oraz ich jeszcze większą dynamikę w niedalekiej przyszłości – pod tym względem nasi sojusznicy dalej drepczą w miejscu.
Jak poprawić by było ono jeszcze lepsze
Niemniej ostatnie 15 lat ekspedycyjnych wojen, problemów z realizacją budżetu oraz swoistą dysfunkcją decydentów z Warszawy – zebrało swoje żniwo. Z pewnością Wojsko Polskie nie było i nie jest w ruinie ani nie jest niezdolne do walki, ale jego rozmiar i poziom zasobów jest mniejszy niż powinien być docelowy biorąc pod uwagę zasięg współczesnych zagrożeń i misji, do których musi być ono przygotowane. Nie chodzi mi tutaj o jakieś radykalne zmiany lub wielkie przygotowania wojenne. One są niepotrzebne. Chodzi natomiast o powstrzymanie trendów w cięciach wydatków na obronność jak i dokonania w ich planowaniu niewielkiej korekty. W efekcie czego przeznaczane fundusze na obronę mogłyby być wykorzystywane w sposób bardziej racjonalny i profesjonalny niż było to czynione w ostatnich latach.
Główne elementy polityki bezpieczeństwa i obrony Rzeczypospolitej są oparte na słusznych i solidnych filarach. W tej materii istnieje konsensus nawet wśród samych ekspertów pomimo niezliczonych sporów co do samych szczegółów. Od zakończenia zimnej wojny, przy akceptacji wszystkich najważniejszych sił politycznych w kraju, zasadnicze założenia naszej strategii bezpieczeństwa narodowego są właściwe i logiczne. Wyrażają one przede wszystkim rozwój własnych zdolności do obrony i odstraszania oraz sojuszniczą obronę kolektywną i nie powinno się od tego odstępować w nadchodzących latach. Ważna jest także dalsza obecność i zaangażowanie Polski w tzw. misjach reagowania kryzysowego stanowi to nieodzowny aspekt charakteru naszego państwa w warunkach ciągle istniejącego liberalnego porządku międzynarodowego. Z pewnością wspierany musi być rozwój programów naukowych i badawczych w dziedzinie przemysłu zbrojeniowego oraz jak największy udział we współpracy naszych służb z zachodnią wspólnotą wywiadowczą. Budżet Ministerstwa Obrony Narodowej – będący największą ofiarą transformacji ustrojowej w Polsce na początku lat 90. XX w. – jest naprawdę relatywnie pokaźny. W sumie dzięki wysiłkowi wielu osób przez ostatnie 27 lat, na mniej lub bardziej eksponowanych stanowiskach, podniesiono wydatnie innowacyjność całego wojska. W rezultacie dzisiejsi żołnierze, zarówno mężczyźni jak i kobiety, prezentują wysoki standard profesjonalizmu, wiedzy i doświadczenia.
Wymienić należy także pewne symptomy rozczarowania lub nawet niepokoju. W dalszym ciągu wojsko zmaga się z nadmiarem zbędnego zaplecza. Zbyt małej projekcji siły marynarki wojennej i wojsk lądowych. Wstrzymania lub nawet regresu w technicznej modernizacji. Widzimy to najlepiej na przykładzie przedłużających się kluczowych przetargów dla przyszłości naszej armii na obronę przeciwrakietową i śmigłowców wielozadaniowych. Wydaje się także uzasadniona obawa o morale naszych żołnierzy jak i rosnących podziałów w wojsku w wyniku grania armią w bieżącej polityce oraz w nieoczekiwanych dymisjach doświadczonych i kompetentnych dowódców. Wyzwanie, ryzyko i odpowiedzialność za stan bezpieczeństwa narodowego, spada na prezydenta, jako najwyższego zwierzchnika Sił Zbrojnych RP. W jego obowiązku leży, w jaki sposób i na czym oprzeć siłę państwa, rozwiązać problemy i wyznaczyć najlepszy kurs dla bezustannego podtrzymywania – przyjętej po poprzednikach – militarnej przewagi Polski we wskazanym wyżej subregionie w sytuacji rozwoju nieprzyjaznego otoczenia strategicznego.
Zmiana nie oznacza więcej tego samego
Interesy narodowe, o które Siły Zbrojne RP muszą dbać pozostają niezmienne. Po pierwsze, ochrona państwa i bezpieczeństwa jego obywateli w kraju i zagranicą. Po drugie wywiązywanie się z zobowiązań sojuszniczych. Po trzecie, zabezpieczenie naszych żywotnych interesów gospodarczych, przynajmniej na poziomie regionu, oraz generalnie jak najlepszej pozycji w strukturze systemu międzynarodowego. Obecne zagrożenia dla tych obszarów wypływają z pięciu źródeł: 1) wielkich mocarstw Rosja i Chiny 2) poza państwowych podmiotów takich jak al-Kajda, ISIS i ich filie 3) państw zbójeckich Iran i szerzej Korea Północna 4) pandemii i turbulentnego otoczenia 5) oraz rozwoju zaawansowanej technologii, która coraz mocniej zwiększa wrażliwość Polski na ataki cybernetyczne.
W przypadku naszego kraju sytuacja nie przedstawia się najlepiej jeśli chodzi o posiadanie zasobów poza militarnych potrzebnych do przygotowania się na wskazane zagrożenia. Chodzi o to, że nie posiadamy innowacyjnej gospodarki – to jest duży minus. Nie mamy solidnych podstaw ekonomicznych, które określają tak naprawdę wzrost lub upadek siły państwa. Występuje u nas chroniczny niedobór kapitału, technologii i nadmiar taniej siły roboczej. Ponadto, jesteśmy w trakcie największej stagnacji demograficznej od lat 80. zeszłego wieku i coraz większej perspektywy emigracji zarobkowej. Nasze uniwersytety z roku na roku zajmują coraz gorsze miejsca na światowych rankingach. W końcu Polska nie stanowi atrakcyjnego miejsca ani dla globalnych ani nawet dla europejskich centrów finansowych – wolnego rynku i handlu. Jedyny nasz największy zasób to stała obecność w dwóch największych sojuszach na świecie Unii Europejskiej i NATO oraz państw partnerskich i zaprzyjaźnionych – łącznie 60 krajów posiadających w swoich rękach 2/3 światowej produkcji i militarnej potęgi.
Jednak poważna polityka bezpieczeństwa i obrony musi brać pod uwagę przede wszystkim bezustanne zmiany zachodzące w sposobie prowadzenia wojen. Prawdziwe rewolucje militarne występują relatywnie bardzo rzadko, nawet wielkie zmiany następują stopniowo przez dekady. Wszyscy raczej się zgodzimy, że obecnie jesteśmy w trakcie jednej z nich – być może w jej połowie. Co mam na myśli: przede wszystkim niesamowity rozwój środków lotniczo-rakietowych, oraz precyzyjnego uzbrojenia, połączonego ze zjawiskiem ogromnego rozwoju wywiadu, obserwacji i nadzoru, czyli ISR (intelligence, surveillance and reconnaissance).
Zwiastuny tej rewolucji były zapewne widoczne już w 1982 r., w działaniu francuskich rakiet Exocet wykorzystanych przez siły zbrojne Argentyny do ostrzału brytyjskich okrętów podczas wojny o Falklandy. W tym samym czasie podobne przesłanki wystąpiły na Zachodzie, kiedy przedstawiono słynną koncepcję AirLand Battle, która przewidywała użycie nowych rodzajów zaawansowanej broni, aby precyzyjnie uderzać w cele wroga daleko po za linią frontu w przypadku konfliktu NATO-Układ Warszawski.
Jednak uwaga opinii publicznej została przykuta dopiero wojną w Zatoce Perskiej w 1991 r. Wykonywane wówczas bombardowania, przy użyciu naprowadzania laserowego, pokazywane na żywo w telewizji, uświadomiły wielu strategom od wojskowości, jak bardzo technologia stanowi ważny czynnik siły państwa w stosunkach międzynarodowych. W kilka lat później przybyły bomby naprowadzane przez system GPS, aby w ostateczności po nich pojawiła się armia dronów. Użytych systemowo po raz pierwszy w tzw. wojnie o Kosowo w 1999 r. Wszystkie te zasoby mogą być obecnie używane przez najlepsze armie na świecie w dużo większej ilości dzięki technice „sensor-shooter loops” wykorzystującej zaawansowane systemy obserwacji „unblinking eye” oraz satelitarnej komunikacji. Wskazane technologie mają krytyczny udział w naprowadzaniu celów, odczycie obrazu video i danych używanych przez wojsko w realnym czasie.
W trakcie wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r. udział precyzyjnej amunicji wynosił około 10% w dzisiejszych wojnach jest on na poziomie 90% i ma decydujący wpływ na przebieg każdego konfliktu na świecie. W przyszłości oparcie się na technologii ISR i precyzyjnych pociskach pozwoliłoby Polsce przeciwdziałać zagrożeniu ze strony rosyjskiego potencjału rakietowego, zaawansowanego lotnictwa oraz nawodnych i podwodnych okrętów w akwenie Morza Bałtyckiego.
Jednak technologia ma swoje granice, których nie da się przekroczyć. Efektywne bombardowanie precyzyjną amunicją wymaga dokładnego zlokalizowania celów. W niektórych warunkach może to być trudne np. w miastach, lasach, dżunglach, ukrytych naziemnych i podziemnych obiektach. Ponadto, zaawansowane urządzenia i sieć komunikacji satelitarnej może okazać się wrażliwa jeśli przeciwnik również dysponuje wyszukaną techniką militarną.
Współczesne konflikty zbrojne mają charakter lądowy i są coraz bardziej złożone, szczególnie kiedy walczy się w miastach lub przeciwko ukrytemu bądź przebranemu adwersarzowi. Z czym cały świat miał do czynienia podczas wydarzeń na Krymie w 2014 r. – chodzi o tzw. „zielonych ludzików”. W rzeczywistości przyszłe wojny będą coraz bardziej skomplikowane przez użycie broni chemicznej, biologicznej, elektromagnetycznej lub nawet nuklearnej. W efekcie czego nie trudno jest sobie wyobrazić scenariusz, kiedy Wojsko Polskie będzie odpowiedzialne za przeprowadzenie złożonej operacji w kraju lub za granicą na wezwanie sojuszników lub prośbę państw ościennych w celu przywrócenia porządku w sytuacji całkowitego chaosu spowodowanego przez rozpad złożonych systemów dostarczających podstawowe usługi dla setek tysięcy lub nawet milionów ludzi.
W związku z tym można zadać pytanie w jaki sposób obecna administracja rządowa powinna prowadzić polityką bezpieczeństwa i obrony? Ważne jest, żeby zachować ciągłość w planowaniu i opracowanych dyrektywach oraz zacząć się koncentrować na przygotowaniu sił zbrojnych do wielozadaniowych operacji. Przeciwdziałać wraz z naszymi sojusznikami rewizjonistycznej polityce Rosji oraz utrzymywać adekwatne zasoby logistyczne, aby móc w każdej chwili wesprzeć zwiększony – rzekomo w niedalekiej przyszłości – stan liczebny Wojska Polskiego.
Jak przygotować armię
Po długich i trudnych wojnach w Afganistanie i Iraku niektórzy w kraju podjęli krytykę całościowego poglądu o próbie przygotowania Sił Zbrojnych RP do realizacji złożonych misji poza koncepcją klasycznej wojny. Owi stratedzy twierdzą, iż jest to bezowocne lub nawet kontrproduktywne ćwiczenie. Ten anachroniczny sposób myślenia wynika z cyklicznego powracania do teorii i praktyki zimnowojennych zmagań NATO-Układ Warszawski.
W 2012 r. w administracji prezydenta B. Komorowskiego przygotowano Białą Księgę (imponująca praca polskiej myśli strategicznej), w której jednak także odgrzewano fałszywy dylemat rzekomego odchodzenia NATO od klasycznych funkcji obronny, pisząc o budzących niepokój tendencjach jak: „nasilanie się praktyki koalicji ad hoc oraz postrzeganie Sojuszu jako skrzynki z narzędziami”. Jakby świadomie chciano zapomnieć, że dzięki tym „koalicjom ad hoc” i „skrzynkom z narzędziami” Wojsko Polskie nabyło wiedzę i niezastąpione zdolności, które były rozwijane przez dziesięć lat, praktycznych działań nieregularnych oraz misji stabilizacyjnych – eufemizm de facto wojny – zarówno w Iraku jak i w Afganistanie. W końcu zachowane i bezustannie analizowane wnioski z tych dwóch konfliktów w dalszym ciągu są adekwatne i pasują do scenariusza prowadzonych na dużą skalę i przedłużających się wojen, zarówno na Ukrainie jak i w Syrii. W wyniku tej logiki, która nie tylko dotknęła SZ RP, wiele armii na Zachodzie zmniejszyła swoją liczebność – co jest obecnie piętą achillesową Europy i Ameryki wobec Rosji. Dziwi fakt, że to błędne myślenie zostało powtórzone w strategii bezpieczeństwa narodowego RP z 2014 r. Warszawa i resort obrony może wykazywać brak interesu w prowadzeniu operacji lądowych o dużej skali lub tzw. misji stabilizacyjnych, ale historia sugeruje jednoznacznie, że w ostateczności Polska będzie wciągana i angażowana w tego typu konflikty, wcale niedaleko od naszych granic, przez wydarzenia i logikę coraz bardziej turbulentnej sytuacji w naszym najbliższym sąsiedztwie jak i szerzej na świecie.
Zadaję więc pytanie jak wygrywać konflikty w coraz bardziej złożonym świecie? Odpowiedź mądra jest jedna. Należy jak najszybciej uznać bezsporny fakt, że obecna i przyszła armia musi być bezwzględnie gotowa do radzenia sobie z szerokim zakresem możliwych wyzwań. Uznać fakt, iż żołnierz w warunkach nowoczesnego konfliktu musi być jak pięcioboista sprawny i wyćwiczony w różnych dziedzinach. Z pewnością prototyp dowódcy i żołnierza zimnowojennego niespełna tych kryteriów. Warto jest uczyć się od najlepszych i wykorzystywać już od dawna stosowaną koncepcję gen. Charles’a Krulak’a U.S. Army „wojny trójsektorowej”. Gdzie w przestrzeni jednego miasta A) żołnierz dostarcza pomoc ludności cywilnej, B) pełni funkcje policyjne, C) i prowadzi walkę z silnie zdeterminowanym wrogiem. Ta koncepcja odbija obraz współczesnego świata i jego niestabilności, gdzie wojsko musi symultanicznie czy wręcz unisono grać na kilku różnych teatrach – zaczynając od walki, odstraszania, a kończąc na pomocy humanitarnej.
W rzeczywistości od wejścia Polski do NATO w 1999 r., wszystkie rządy przejawiały jakiś niedojrzały eskapizm i intelektualne lenistwo w zrozumieniu istoty operacji militarnych poza granicami kraju. Z jednej strony rządy lewicy postkomunistycznej wpadały w pułapkę „bandwagoningu”, czyli głębokiego rozczarowania z braku łupów wojennych (politycznych i ekonomicznych). Z drugiej, rządy prawicy postsolidarnościowej przejawiały dziwną awersję do wykonywania tego typu zadań. Wystarczy tej dezynwoltury! Wydaje się, że nadszedł najwyższy czas, aby rządzący zrozumieli jaka otacza nas rzeczywistość. W mojej ocenie operacje stabilizacyjne będą stanowić rdzeń Sił Zbrojnych RP, będziemy musieli dać im priorytet porównywalny do obrony własnego terytorium i wojen konwencjonalnych. Alternatywą dla tej tezy jest militarna autarkia.
Jak przygotować się na najgorsze
Wszyscy raczej podświadomie zdajemy sobie sprawę, że zagrożenie ze strony rewizjonistycznej Rosji jest dużo większe niż z odległego Bliskiego Wschodu. Warto sobie też uzmysłowić, iż Putin w towarzystwie swoich siłowników uchodzi za liberała – uległego wobec Zachodu. Ci, którzy obecnie reprezentują sektor twardego bezpieczeństwa w Rosji dążą do dogrywki. Ich ambicje jak na razie są powstrzymywane przez wojny zastępcze, ale nie wiemy jak długo ta nacjonalistyczna furia może być tłumiona. To musi kiedyś eksplodować. Wydaje się, że czasu mamy niewiele. Wskazana Biała Księga RP powstała przed rosyjską agresją na Krym i inwazją na wschodnią Ukrainę. Zatem z oczywistych względów dokument ten nie mógł przewidzieć takiego obniżenia aktywów bezpieczeństwa Polski, aby umieścić Federację Rosyjską na najwyższej pozycji egzystencjalnych zagrożeń. To było wówczas. Teraz, najwyższe czynniki polityczne i wojskowe mają jasny obraz, aby uznać Rosję za źródło swoich największych obaw. Dobrze, że nasi sojusznicy również podzielają ten pogląd, to ma sens, ponieważ potęga militarna Rosji i ambicje jej przywódcy wymagają bacznej uwagi.
Jednak wyżej nakreślony obraz ma pewne braki. Z pewnością Putin nie jest przyjacielem Zachodu, tym bardziej małych i średnich państw położonych blisko Rosji, które stanowią przeszkodę dla odbudowy jego regionalnej hegemonii. Niemniej, jego ruchy od początku były selektywne i wyskalowane. W sumie Krym jest historycznie rosyjski, jego populacja w przeważającej większości rosyjskojęzyczna. Poza tym wskazany obszar jest miejscem stałego stacjonowania rosyjskiej floty czarnomorskiej (Sewastopol). Zwróćmy uwagę, kiedy Putin prawie rok temu wylądował w Syrii, ustalił wcześniej z administracją Obamy, że Stany Zjednoczone nie będą zbytnio zaangażowane na tamtym teatrze. Jego interwencja pozwoliła mu uratować swojego starego sojusznika Baszara al-Assada oraz dokonać pokazu rosyjskich zdolności do rzutowania siły. Ponadto, Rosja zachowała jedyny port w akwenie Morza Śródziemnego (Tartus) oraz zademonstrowała swoje geopolityczne znaczenie. Oczywiście, te działania były cyniczne i naganne, ale też nie były całkowicie lekkomyślne lub brawurowe, nie były nawet zbyt brutalne jak na standardy prowadzenia konfliktów zbrojnych.
W każdym razie rząd pani premier Beaty Szydło powinien oprzeć się silnie na zobowiązaniach NATO. Udzielić dalszego wsparcia politycznego i ekonomicznego Ukrainie zamiast wyciągać historyczne zadrażnienia. Zdajemy sobie sprawę, że Ukraina na razie nie ma szans, aby dostać się do bogatego i bezpiecznego klubu UE i NATO, ale to nie oznacza, że musi ona całkowicie wpaść w ręce Putina. W czasie zimnej wojny Austria też nie była w EWG i NATO, ale to nie oznaczało, aby zostawić ją na łasce sowieckich siepaczy. Biorąc pod uwagę rosyjskie prowokacje wobec państw bałtyckich w ostatnich latach oraz pobrzękiwanie Kremla na coraz większe zasoby NATO w regionie należy bezwzględnie zwiększać zdolności odstraszania Sojuszu wobec Rosji. Dramatyczny spadek sił zbrojnych USA w Europie przez ostatnie 25 lat do poziomu, gdzie Waszyngton ma do dyspozycji tylko 30,000 tys. żołnierzy i żadnej nawet jednej ciężkiej brygady na całym obszarze Starego Kontynentu, nie musi, nie powinien i nie będzie sygnalizować braku determinacji USA do podtrzymywania swoich żelaznych gwarancji bezpieczeństwa dla całego obszaru transatlantyckiego. Poza tym nie istnieją żadne racjonalne powody, aby tej tendencji nie odwrócić w najbliższej przyszłości.
W opinii naszych sojuszników na Zachodzie Europy i w Stanach Zjednoczonych nie należy nadmiernie zwiększać militarnego potencjału na wschodniej flance. W ich logice może to prowokować Putina, biorąc pod uwagę jego temperament i pragnienie odbudowania status quo Związku Sowieckiego. Zachód na razie nie chce tworzyć solidnego odstraszania konwencjonalnego, zastępuje to dewizą wyrażającą się w dwóch słowach „stanowczość” i „rozwaga”. Stąd nastąpił powrót do odświeżonej koncepcji tzw. „potykacza”. Według wytycznych European Reassurance Initiative oraz Operation Atlantic Resolve obecne wysiłki mają podtrzymywać prawie ciągłą obecność U.S. Army w formie ćwiczeń w całej Europie. Do tego dochodzi rotacyjna dyslokacja czterech batalionów NATO w krajach bałtyckich i w Polsce oraz zmagazynowanie skromnej liczby sprzętu w siedmiu państwach wschodniej flanki. Z pewnością stanowi to tylko pierwszy krok w dobrym kierunku. Wydaje się także rozsądny powrót jednej ciężkiej brygady U.S. Army do Europy. Większy udział innych państw Sojuszu takich jak Niemcy, Francja, Wielka Brytania i Kanada w rozpraszaniu obaw, choćby w wielkości porównywalnej do USA, będzie sprzyjał demonstrowaniu sojuszniczej solidarności i poczucia bezpieczeństwa w ramach obrony kolektywnej. Do jakiegoś stopnia te decyzje są pokrzepiające, ale po ich kodyfikacji i realizacji nie powinno się na tym poprzestawać.
Zapewne takie ruchy, w militarnej i dyplomatycznej sferze, będą komplementarne wobec trwających sankcji. To odegra podwójną rolę. Zarówno Rosja zapłaci wyższą cenę za swoje awanturnictwo, jak i wskazane inicjatywy zademonstrują spoistość Sojuszu. Prawdą jest, że spadek cen surowców energetycznych na świecie stanowi dużo bardziej dotkliwe utrapienie dla Rosji niż sankcje ekonomiczne Zachodu, ale oba lewary presji prowadzą do jednego skutku Kreml jest w coraz większej recesji gospodarczej już od dobrych dwóch lat. Oczywiście, Putin pozostaje popularny w Rosji, dzięki przywdzianiu się w płaszcz nacjonalizmu i gnębieniu wszelkiej opozycji, ale będzie się on musiał obawiać, że jego popularność nie będzie trwała wiecznie wobec przedłużającej się zapaści ekonomicznej. W rzeczywistość powstrzymywanie Rosji i pomoc Ukrainie w prowadzeniu negocjacji zarówno z Moskwą jak i z Brukselą wskazuje, że Polska powinna zastosować całościową strategię obejmującą nie tylko działania MSZ, MON, ale także Ministerstwa Finansów i Sprawiedliwości.
Idźmy równomiernie
Strategia bezpieczeństwa narodowego RP wpisuje się we wzmacnianie obecnego porządku międzynarodowego – pomimo próby jego podcięcia. Z pewnością jej założenia w kolejnej edycji muszą więcej uwagi poświęcić Rosji i przygotowania się do radzenia sobie z wieloma zagrożeniami oraz nieoczekiwanymi sytuacjami w przyszłości. Z kolei to wymaga wsparcia ze strony budżetu obronny, jego odpowiedniej wielkości i kompozycji. Co to oznacza w praktyce? Przede wszystkim powstrzymanie dalszych cięć, ale także przyjęcie rozważnej miary jego wzrostu. Czas najwyższy skończyć ze złą tradycją nowelizowania budżetu państwa kosztem wydatków na wojsko, nieuzasadnionymi cięciami lub niewypełniania jego założeń. Wskazany budżet powinien być opracowany przez rząd RP na umiarkowanie rosnącej tendencji w długo okresowej przestrzeni czasowej. Unikając dynamicznych skoków w rodzaju dziwacznych zapowiedzi 3% PKB, to nie tylko stwarzałoby ryzyko dla finansów publicznych, ale także rodziłoby niepotrzebne marnotrawstwo i patologie.
Ci, którzy twierdzą, że system militarny RP jest rzekomo w ruinie powinni się rozluźnić. Obecne wydatki na cele wojskowe wynoszą około 10,499 mld USD – to jest pokaźna liczba – w 2007 r. przed wybuchem największej recesji w gospodarce światowej wydatki wynosiły 6,973 mld USD. Zatem na przestrzeni prawie 10 lat powiększyliśmy je o 1/3 to duży sukces w sytuacji niesprzyjających warunków ekonomicznych.
Wyrazić należy jeszcze raz stanowczy brak zgody na jakiekolwiek cięcia. Wiele istnieje powodów dla których Polska musi wydawać tak dużo na swoją obronę m.in. zobowiązania sojusznicze, misje zagraniczne, zagrożenia asymetryczne: takie jak zaawansowana obrona powietrzna Rosji – Obwód Kaliningradzki. Wszystkie one wymagają potężnych inwestycji, aby wiarygodnie przeciwdziałać i co najważniejsze odstraszać agresorów, a nie wygrywać z nimi wojen. Wielu naszych sojuszników nie domaga pod tym względem, pomimo tego, że są od nas dużo bardziej bogatsi, być może nowa administracja w Białym Domu w 2017 r. podziała na nich pobudzająco, aby zaczęli myśleć strategicznie.
Jednak chciałbym powtórzyć 3% PKB na obronę to za dużo – nasza gospodarka nie da rady tego unieść nawet docelowo do 2030 r. Poza tym nie zapominajmy nie jesteśmy mocarstwem, Polska to państwo narodowe, 2% PKB z tendencją wzrostową do 2,5% w długim okresie czasu nie będzie stanowić nadmiernego brzemienia i w rzeczywistości będzie to dobry interes biorąc pod uwagę pokój, bezpieczeństwo i międzynarodową stabilność, które te wydatki nam zapewnią. W przyszłości 2,5% PKB może się przełożyć na sumę nawet do 13-14 mld USD, w ten sposób przegonilibyśmy Hiszpanię. Wliczam w to również koszty przyszłych wojen o dużej skali porównywalnej do takich jak w Afganistanie i Iraku.
Wskazany poziom jest słuszny i przystępny. Dlatego należałoby oczekiwać od Pana Prezydenta Andrzeja Dudy, aby podjął, wraz ze swoją administracją Biura Bezpieczeństwa Narodowego, prace nad przedstawieniem odpowiedniej propozycji legislacyjnej do Sejmu i Senatu RP, aby powyższy cel osiągnąć. Wraz ze wsparciem najwyższego zwierzchnika SZ RP, istnieje uzasadniona przesłanka, aby mieć silne przekonanie, że przewaga militarna naszego kraju w subregionie Europy Środkowo-Wschodniej może być dalej podtrzymana przez następne lata dla fortuny i pomyślności całego narodu.
Public Affairs Commentary | Artur Brzeskot
[…] A. Brzeskot, „Czy Wojsko Polskie budzi grozę?”, 9.IX.2016, SZTAB.ORG […]