Niemcy gotowe na wojnę
Jednym z haseł najnowszej kampanii wojsk lądowych Niemiec jest „potrafimy walczyć”. Gdyby polska armia promowała się takim sloganem, na twarzach wielu ludzi gościłby ironiczny uśmiech. W Niemczech jednak umiejętność czynnej walki z wrogiem nie była w ubiegłych latach tak oczywista. Przekonali się o tym Amerykanie czy Brytyjczycy, którzy wielokrotnie nazywali niemieckich kolegów „tchórzami”, gdy ci ze względu na ścisłe ROE nie brali udziału w ostrzeliwaniu talibów w Afganistanie.
Te czasy to już przeszłość. Teraz Niemcy obiecują, że „są odważni, niezawodni i dobrze wykształceni, a szczególnie wyróżnia ich gotowość i zdolność i walki”. Dodatkowo na ochotnika przejmują rolę państwa ramowego sił szybkiego reagowania NATO i nie ukrywają, że mają ambicję, aby nadawać ton działaniom ofensywnym całego Sojuszu w przyszłości i zapoczątkować armię europejską. Już 14 stycznia br. podczas spotkania z sekretarzem generalnym Jensem Stoltenbergiem minister obrony Niemiec Ursula von der Leyen miała obiecać, że Niemcy są gotowe spłacić dług zaciągnięty u zachodnich sojuszników przez okres zimnej wojny i aktywnie zaangażować się w obronę wschodniej flanki NATO.
Podczas szczytu w Newport ustalono, że siły bardzo szybkiego reagowania NATO będą składały się z trzech wielonarodowych brygad wojsk lądowych. Nad doprecyzowaniem planu reformy pracował kraj, na który spoglądają wszyscy, gdy Europa ma kłopot. „We have a problem, Angela. Please solve it. Now.” – tak wydaje się wyglądać podejście wszystkich krajów UE czy NATO w obliczu jakichkolwiek kłopotów. W przypadku, gdy decyzje Niemiec nie podobają się proszącym o pomoc, nagłówki gazet krzyczą o odrodzeniu niemieckiej hegemonii. Wtedy Niemcy rytualnie zapewniają, że nie mają takich ambicji. I tak, w przemówieniu na otwarcie 51. Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa minister von der Leyen powiedziała, że Niemcy są gotowe do przewodzenia, ale z pewnością nie oznacza to dominacji nad sąsiadami ani prowadzenia polityki ponad głowami partnerów. Zapewniła jednak, że „obojętność nie może być opcją dla Niemiec”. Co do niemieckich planów ze szpicą póki co alianci nie wyrażają większych zastrzeżeń.
Niemcy na szpicy
Plan zakłada, że każdy ze związków czterech rodzajów sił zbrojnych (wojsk lądowych, lotnictwa, marynarki wojennej i oddziałów specjalnych) będzie przez trzy lata gotowy do akcji, a przez rok będzie wchodził w skład połączonych sił zadaniowych bardzo wysokiej gotowości (VJTF, czyli Very High Readiness Joint Task Force), które będą „najszybszą” częścią Sił Odpowiedzi NATO (NATO Response Force, NRF).
Szpica będzie liczyć około 5 tys. żołnierzy wspieranych przez siły morskie, lotnictwo i siły specjalne. Jak czytamy w opracowaniu z 5 marca na stronie niemieckich sił lądowych, Bundesheer, jest ona obecnie w fazie intensywnych testów („test-bed”).
Niemcy nie kryją, że ich zaangażowanie jako państwa ramowego dla pierwszej brygady Szpicy ma na celu zdobycie wysokiej pozycji w Sojuszu Północnoatlantyckim jako państwa gotowego na wojnę nie tylko w teorii. „VJTF to nie zadanie, które wojska lądowe wypełniają ‘przy okazji‘. Jest to obok misji zagranicznych oczywiste zadanie priorytetowe. Poprzez wczesne włączenie się Niemiec powstaje też okazja, aby wywierać znaczący wpływ na końcowy kształt koncepcji NATO. Wszyscy partnerzy zyskają dzięki doświadczeniom niemieckich wojsk lądowych” – czytamy w opracowaniu na stronie Deutsches Heer.
W ciągu każdego roku kalendarzowego jedna brygada będzie w stanie podwyższonej gotowości, tzw. fazie „Stand-by”, gotowa do przerzucenia wojsk na teren działań w ciągu 5-14 dni. To właśnie te siły będą stanowiły realne VJTF. W roku poprzedzającym tę fazę jednostki narodowe – składowe oddziałów wielonarodowych – przechodzą szkolenia i proces certyfikacji NATO. Rok przygotowawczy będzie zwany fazą „Stand-Up” i skupi się na wspólnych ćwiczeniach i ujednolicaniu standardów pomiędzy żołnierzami z poszczególnych państw wchodzącymi w skład jednostki „Stand-up”. W razie zagrożenia będzie ona gotowa do przerzucenia sił w rejon zagrożenia w ciągu 45 dni. Trzecią jednostkę tworzy brygada, która rok wcześniej odbywała dyżur „Stand-by”. Trzeci rok dyżuru otrzymuje nazwę „Stand-down”. Wtedy jednostka osiąga stan gotowości do przemieszczenia się w ciągu maksymalnie 30 dni. W okresie przejściowym 2015/16 siły wysokiej gotowości działają jako formacja przejściowa (IVJTF). Rolę państwa ramowego dla tymczasowych sił pełnią Niemcy. W pierwszej połowie 2015 roku będą ćwiczyć systemy komunikacji i zdolność przerzucania sił wojskowych.
Armia z problemami
W 2014 r. Bundeswehrze udało się pozyskać 10 230 rekrutów, dzięki czemu po raz pierwszy przekroczono magiczną granicę 10 tys. od czasu zawieszenia poboru. Rok wcześniej do niemieckiej armii zgłosiło się 8 300 chętnych. Jednak jak wynika z badania Centrum Historii Wojskowej i Nauk Społecznych Bundeswehry z Poczdamu (Zentrum für Militärgeschichte und Sozialwissenschaften der Bundeswehr) ochotnicy tylko w niewielkim stopniu czują się związani z armią. Tylko co piąty rekrut rozważa dłuższy romans z mundurem jako żołnierz kontraktowy. Dwie trzecie ochotników czuje, że w armii stawia im się zbyt niskie (sic!) wymagania. Obserwację tę czynią rekruci bez względu na poziom wykształcenia, zarówno po małej maturze jak i po kilku fakultetach.
Tylko 31 proc. zbadanych ochotników przyznaje, że widzi sens służby. Jedynie 36 proc. uznaje, że codzienny rozkład zajęć jest sensowny. Aż co trzeci z przesłuchanych uważa, że niczego mądrego się podczas służby nie nauczył. Analogiczne badanie z 2013 r. potwierdza, że osoby decydujące się na odbycie służby ochotniczej są pełne entuzjazmu i motywacji. Z czasem oba te wskaźniki drastycznie spadają. Jako motywację wstąpienia do służby ochotnicy wskazywali: pracę zespołową, koleżeństwo, czynności wymagające wysiłku, przejęcie odpowiedzialności, poznanie własnych granic i przeżycie czegoś nowego. A następnie srodze się zawiedli.
Przyjęta ostatnio przez Bundestag Ustawa zwiększająca atrakcyjności służby w Bundeswehrze okazuje się jednak mało potrzebna, bo już obecnie z uposażenia zadowolenie wyraża 83 proc. badanych. Również warunki zamieszkania i wyżywienia rekruci oceniają jako dobre. Dzięki nowej ustawie, gwarantującej lepsze warunki dla zachowania równowagi pomiędzy służbą a rodziną, Bundeswehra chce pozyskiwać nowych kandydatów oferując im bardziej atrakcyjne niż obecnie warunki służby i dzięki temu konkurować o najlepsze talenty z sektorem prywatnym. Ma na to jednak niewielkie szanse, jeśli nie zwiększy wymagań dla ochotników i nie zacznie symulować na ćwiczeniach prawdziwego zagrożenia. „Chcę, aby Bundeswehra była armią, która wie, co to wojna i obrona przed wrogiem, a nie placem zabaw, na którym grupa przedszkolaków bawi się w wojnę, a dowódcy innych krajów NATO traktują niemieckich żołnierzy jak podrzędny gatunek” – powiedział mi młody niemiecki oficer.
Bundeswehra to już nie armia ludzi, którzy zamiast edukacji wybrali mundur. 28 proc. rekrutów zgłasza się z maturą. Ponad 64 proc. ochotników ukończyło szkołę wyższą lub średnią. Tylko 16 proc. nie ukończyło żadnej szkoły. A im wyższe wykształcenie, tym większe oczekiwania na sensowne warunki służby i mniejsza możliwość mydlenia oczu młodym Niemcom, że Bundeswehra to wciąż armia inna niż wszystkie.
Symbolem, że Bundeswehra jest nieprzygotowana do obrony, było wyemitowane w TV nagranie z zeszłorocznych manewrów sił szybkiego reagowania NATO (NRF), które odbyły się we wrześniu w Norwegii. Widać na nim, że pojazd bojowych GTK Boxer zamiast przeciwlotniczego karabinu maszynowego M3M ma włożony pomalowany na czarno kij od szczotki. Pisemny raport niemieckiego MON po ćwiczeniach sił NRF też był druzgoczący: na wyposażeniu brakowało blisko 80 proc. noktowizorów, 60 proc. pistoletów P8 i 70 proc. karabinów maszynowych MG3.
Już od września 2014 r. dowództwo niemieckich sił zbrojnych donosiło o katastrofalnym stanie uzbrojenia armii niemieckiej. W Bundeswehrze ponoć nic nie lata, nic nie strzela, a żołnierze mają poczucie beznadziei. Polska strona w osobie ministra Siemoniaka komentowała, że „niemiecka armia ma swoje problemy, ale obyśmy my mieli takie problemy jak oni. Nie wierzymy w plotki o słabości Bundeswehry”.
Kampanię medialną obnażającą braki w Bundeswehrze można było wytłumaczyć [poza faktycznymi brakami, z którymi nikt nie dyskutuje] czarnym PR-em niemieckiego przemysłu obronnego, który z powodu redukcji armii od lat coraz mniej sprzedaje na rynek własny i musi szukać zagranicznych rynków zbytu. Jednak firmy, które sprzedają towary militarne za granicę, podlegają niezwykle restrykcyjnym przepisom i kontroli politycznej. Być może krajowi producenci broni o prostu chcieli sprzedać więcej towaru własnej armii, gdzie są prostsze procedury. W przyprawianiu gęby Bundeswehrze pomogli im z pewnością rosyjscy agencji wpływu, którzy z chęcią zaniżają w mediach i ośrodkach naukowych wartość bojową najważniejszej z geopolitycznego punktu widzenia armii w Europie. O mocnej Bundeswehrze Rosjanie nie chcą słuchać w wieczornych wiadomościach.
Nowa Biała Księga i zmiany priorytetów
Od 2006 r. świat bardzo się zmienił, przynajmniej z perspektywy Niemiec. Wtedy to federalne ministerstwo obrony opublikowało Białą Księgę Polityki Bezpieczeństwa. Po raz pierwszy występuje w niej ustęp o tym, że armia ma m.in. za zadanie bronić niemieckich interesów, takich jak dobrobyt, dostęp do źródeł energii i zapewnienie pokoju na szlakach handlowych. Rosja była opisana w dokumencie jako partner UE i NATO, któremu trzeba pomagać w drodze do modernizacji.
W maju 2011 r. opublikowano nowe Wytyczne Polityki Obronnej, które uznawały konwencjonalny atak na terytorium Niemiec za nieprawdopodobny i za najważniejsze uznawały przygotowanie do misji zagranicznych poprzez zwiększenie zdolności ekspedycyjnych. W 2010 r. zatwierdzono reformę armii prowadzoną pod hasłem „szerokości przed głębią” – Breite vor Tiefe, które oznaczało gotowość armii do szerokiego spektrum działań. Doprowadziła ona do zawieszenia powszechnego obowiązku służby wojskowej od 1 lipca 2011 roku, do redukcji stanu osobowego armii z 250 do 185 tysięcy ludzi oraz zamknięcia wielu jednostek wojskowych.
Ostatnio w wywiadzie wideo dla redakcji tygodnika MON „Aktuell” von der Leyen zapowiedziała reaktywację batalionu wojsk pancernych w Bergen w Dolnej Saksonii. Nie wprost, ale dość wyraźnie wskazała też na to, że będzie odchodziła od hasła reformy wszczętej przez poprzednika. „Nie podobają mi się takie hasła. Bundeswehra musi dysponować głębokim potencjałem w wybranych, nie wszystkich, dziedzinach.”
Teraz ministerstwo obrony rozpoczęło prace nad nową Białą Księgą Polityki Bezpieczeństwa, która po serii konsultacji ma być gotowa do końca 2016 roku i odejść od wcześniejszych założeń. Rosja okazała się nieprzewidywalnym wrogiem, atak konwencjonalny na kraj NATO stał się bardziej prawdopodobny niż kiedykolwiek podczas zimnej wojny, a zlikwidowane oddziały i wyprzedany sprzęt trzeba szybko i skutecznie zastąpić nowymi, aby móc wypełniać zobowiązania sojusznicze.
Współpraca z Polską nabiera rumieńców
Zagrożenie ze strony Rosji przyspieszyło i skonkretyzowało współpracę Polski z Niemcami w zakresie wojskowym. W maju 2013 r. ministrowie obrony Polski i Niemiec podpisali w Warnemünde list intencyjny, który przewiduje rozszerzenie współpracy sił morskich obu krajów na Morzu Bałtyckim. (m.in. ćwiczenia, szkolenia, wspólne operacje na Bałtyku, prace przy rozwoju nowych typów okrętów i wymianę oficerów łącznikowych na szczeblu dowodzenia).
W październiku ubiegłego roku minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak był gościem honorowym narady z udziałem kadry wojskowej i cywilnej Bundeswehry w Berlinie. Gościem tegorocznej odprawy kierowniczej kadry MON i SZ RP w środę 11 marca, która odbędzie się w centrum konferencyjnym Stadionu Narodowego i będzie pierwszą próbą przed szczytem NATO w 2016 roku, planowanym w tym samym miejscu, będzie minister obrony Niemiec Ursula von der Leyen.
W październiku 2014 r. szefowie resortów obrony Polski i Niemiec podpisali list intencyjny dotyczący większej współpracy wojskowej dwóch państw. Porozumienie przewiduje wzajemne podporządkowanie niemieckich i polskich batalionów (600 żołnierzy) brygadom Sił Zbrojnych RP i Bundeswehry. W styczniu br. w Polsce gościł gen. broni Bruno Kasdorf, Inspektor Wojsk Lądowych RFN i wtedy omawiano ten rewolucyjny pomysł, który Kasdorf potwierdził podczas konferencji prasowej 6 marca w Strausbergu, o czym doniósł Reuters.
Po raz pierwszy w historii RFN cały batalion niemiecki zostanie podporządkowany siłom zbrojnym innego państwa. Brygada niemiecko-francuska jest dwunarodowa, tu będzie istniało zupełne podporządkowanie. Językami roboczymi mają być polski i niemiecki. Bataliony mają być gotowe do połowy 2016 r. Jednak granicą polskich rozkazów będzie możliwość wysłania batalionu z komponentem niemieckich na operację zagraniczną. W takim przypadku wciąż niezbędna będzie zgoda Bundestagu. „Musimy zobaczyć, jak to się dalej rozwinie, jesteśmy otwarci. Można sobie nawet wyobrazić, że nowe oddziały stworzą zalążek armii europejskiej. Oceniając realistycznie, jest to daleka perspektywa, ale może się urzeczywistnić, tylko gdy podejmiemy te kroki”– powiedział Kasdorf.
Rozmowy o wspólnych ćwiczeniach i stacjonowaniu niemieckich jednostek „na wschodzie”, jak to mówią Niemcy, odbywa się w zaciszu gabinetów, gdyż niemieckie społeczeństwo nadal nieprzychylnie patrzy na udział Bundeswehry w czynnościach innych niż co najwyżej przygraniczna pomoc powodzianom. Z biegiem czasu Niemcy przywykną do widoku swoich obywateli na polskiej ziemi, przybyłych z intencjami jakże różnymi od tych, jakie mieli tu ich dziadkowie. Wypada tylko dodać, że pomimo tych wszystkich wspólnych działań, Niemcy wciąż są na nie jeśli chodzi o rozmieszczenie stałych baz NATO w Polsce i krajach bałtyckich.
Artur Dubiel
Niemcom się nie chce czy nie potrafią? Stand - by, najwyższy stan gotowości określony na 5-14 dni? Litości, w tyle można zająć inny kraj...
Anna Pe
Miało być maksimum 7 dni... Putinowi dotarcie do Warszawy zajmie wg deklaracji dwa dni. Wtedy żadna szpica nie pomoże.