Historia Służby Szpiegostwo

Quis custodiet ipsos custodes?

16 lutego 2015

Quis custodiet ipsos custodes?

Quis custodiet ipsos custodes? czyli słów kilka o służbach specjalnych starożytnych Rzymian

Mars et Honos

Jeszcze w V wieku p.n.e. nic nie zapowiadało przyszłej wielkości Rzymu. Dopiero około 300 roku p.n.e. w Republice zakończyły się wewnętrzne walki o wpływy i dostęp do urzędów prowadzone pomiędzy patrycjuszami a plebejuszami. Wraz z ustabilizowaniem się sytuacji wewnętrznej rozpoczął się okres wielkich podbojów. Zdobycie miasta Volsinii, będącego etruskim centrum religijnym, zakończyły proces konsolidacji Półwyspu Apenińskiego pod rzymskim panowaniem. Orły wieńczące sztandary rzymskich legionów docierały w coraz to dalsze regiony, by w końcu rzucić cień na cały obszar wokół basenu Morza Śródziemnego; w wyniku wojen punickich Republika Rzymska objęła prymat w tym regionie.

Odnosząc zwycięstwo w I wojnie punickiej (264-241 p.n.e.), Rzymianie rozpoczęli budowę zrębów swej potęgi. Już po II wojnie punickiej (218-201 p.n.e.) panowanie Rzymu obejmowało teren o powierzchni ok. 8 000 km2,  a dzięki zawieranym w całej Italii sojuszom (foedus) jego supremacja rozciągała się na obszarze ok. 28 000 km2. Dla utrzymania władztwa nad tak ogromnym terytorium koniecznym było ciągłe utrzymywanie potężnej armii. Armia ta stała się jednym z filarów, na których budowano fundament przyszłego Imperium Romanum, światowego państwa nie mającego swojego odpowiednika w antycznym świecie. Wojny toczone przez Rzym w IV-III wieku p.n.e. stały się przyczynkiem stopniowego uzawodowienia służby wojskowej. Korzystając z doświadczeń wynoszonych z kolejnych bitew, ulegała ciągłym przemianom i modernizacji. Rzymscy wodzowie chętnie korzystali z doświadczeń swoich wrogów w zakresie sztuki wojennej. Wynikiem toczonych konfliktów z cywilizacjami Afryki i Azji, a także z barbarzyńskimi plemionami, była adaptacja różnorakich rozwiązań w zakresie taktyki, organizacji armii, czy uzbrojenia na potrzeby rzymskich wojsk. Wyznacznikiem Rzymian była także niezwykła umiejętność wystawiania coraz to nowych armii, waleczność oraz niezrażanie się poniesionymi klęskami. Tym, co ich wyróżniało na tle innych nacji było również szczególne poczucie honoru rozumiane jako sława wojenna będąca nagrodą za dokonania na polu bitwy. Tak rozumiany honor powodował rzymskim wodzami, którzy stawali do walki twarzą w twarz z przeciwnikiem, nie uciekając się do podstępu i mając takie działania we wzgardzie. Wytworzono swoisty wojenny etos i ideologię mającą usprawiedliwiać kolejne podboje będące de facto zaborczą ekspansją prowadzoną pod pozorem obrony własnych terytoriów, bądź pod pretekstem ochrony sojuszników. Pewien wyraz daje temu Tytus Liwiusz, rzymski historyk i autor działa „Dzieje Rzymu od założenia miasta”, który opisując zdobycie  miasta Gabie przez ostatniego króla rzymskiego Lucjusza Tarkwiniusza stwierdza, że zdobył je wreszcie niegodnym Rzymianina sposobem, tj. zdradzieckim podstępem. Słowa potępienia kierowane pod adresem legatów Marcjusza i i Atyliusza Tytus Liwiusz wkłada w usta starszych senatorów pomnych na dawne obyczaje przodków. Marcjusz i Atyliusz, udawszy się z poselstwem do macedońskiego króla Perseusza Antygonidy, zwiedli go obietnicami pokoju, gdy w tym czasie przygotowywano rzymską armię do konfrontacji z macedońskimi wojskami niwecząc ich początkową przewagę. Gdy po powrocie ze swej misji stanęli przed senatem usłyszeli, że przodkowie prowadzili wojny nie podstępem (…) i nie po to by chełpić się raczej chytrością niż prawdziwym męstwem (…) To są obyczaje prawdziwe rzymskie, a nie obyczaje chytrości punickiej czy greckiej przemyślności, w których pokonać nieprzyjaciela oszustem większą jest chwałą, niż zwyciężyć go siłą. Chwilowo osiąga się niekiedy więcej podstępem niż zwyciężyć go siłą. Ale dopiero ten zostaje moralnie pobity na zawsze, kogo się zmusi do wyznania, że został zwyciężony nie podstępem czy przez przypadek, lecz w regularnej walce wręcz, w wojnie sprawiedliwej i czystej.

Być może takie widzenie uprawiania dyplomacji i prowadzenia „sprawiedliwych wojen” (bellum iustum) przez starożytnych Rzymian legło u przyczyn nie wytworzenia przez nich aż do późnego okresu Cesarstwa Rzymskiego scentralizowanych struktur wywiadowczych i kontrwywiadowczych, zarówno wojskowych, jak i politycznych. Ufni jedynie w siłę swoich legionów, odczuli tego bolesne skutki po najeździe Galów w 390 roku p.n.e. Pokonawszy rzymskie wojska w bitwie nad niewielką rzeką Allia, ruszyli oni ku Rzymowi. Miasto zostało doszczętnie zniszczone i ograbione, z wyjątkiem Kapitolu, którego obrońcy zostali zaalarmowani gęganiem i trzepotem skrzydeł gęsi, ptaków poświęconych Junonie – jednemu z bóstw, któremu dedykowana była kapitolińska świątynia. W tym okresie Rzym nie miał murów obronnych, nie wspominając nawet o jakiejkolwiek formie  systemu Wczesnego ostrzegania. Istniał jedynie wał ziemny (agger), wybudowany zapewne jeszcze za panowania rzymskich królów. Dopiero po wycofaniu się Galów Rzymianie przystąpili do budowy fortyfikacji z prawdziwego zdarzenia, a przede wszystkim do budowy muru kamiennego okalającego miasto.

Kolejnym czynnikiem determinującym brak wspomnianych wyżej centralnych instytucji wywiadowczych i kontrwywiadowczych była sama natura republikańskiego ustroju, odznaczającego się dużą rotacją wśród obieralnych rzymskich urzędników. Ktokolwiek nie kierowałby tymi instytucjami, stawałby się niezwykle wpływową i groźną dla rzeszy ubiegających się o urzędy kandydatów oraz tych, którzy te urzędy już sprawowali. Ponadto rzeczone częste zmiany personalne na urzędach godziłyby w sprawne i ciągłe funkcjonowanie aparatu bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego.
Jednocześnie obywatele Rzymu wypracowali nad wyraz rozbudowany system „wywiadu wewnętrznego”, byli bowiem społeczeństwem w całym swym przekroju skłonnym do intryg, czym szczególnie cechowały się jego wyższe warstwy. Polityczne ambicje majętnych patrycjuszy i system klientystyczny sprzyjał utrzymywaniu sieci informatorów. Zdarzało się i tak, że poczucie ciągłego zagrożenia i paranoi wpływało na architekturę rzymskich domów projektowanych w taki sposób, by uniemożliwić podglądanie czy podsłuchiwanie domowników przez postronnych.

Ceterum censeo Karthaginem delendam esse!

Optyka senatu w postrzeganiu korzyści płynących z wykorzystywania danych wywiadowczych zmieniła się pod wpływem doświadczeń wynikających z walk toczonych z Hannibalem. Według Polibiusza, greckiego historyka i autora „Dziejów Rzymu”, ten kartagiński wódz z powodzeniem wykorzystywał przewagę, jaką dawały mu informacje przekazywane przez jego wywiadowców. Dogłębna znajomość uwarunkowań terenowych, sytuacji politycznej plemion zamieszkujących Italię i ich relacji z Rzymem, czyniła go bardzo groźnym przeciwnikiem. Jego szpiedzy przenikali nie tylko do obozów przeciwnika, ale i do senatu. Z powodzeniem blokował lądowe i wodne szlaki transportowe, niszcząc tym samym system logistyczny Rzymian, sam zaś zaopatrywał własne oddziały grabiąc plony z okolicznych pól; informacje o ich lokalizacji dostarczali mu oczywiście zwiadowcy. Widać tu, że ich rola była nie do przecenia, ale wiązała się ze znacznym ryzykiem. Jeśli wprowadzili Hannibala w błąd, lub dostarczyli niedostatecznie dokładne dane -zostawali ukrzyżowani, jeśli zaś zostawali złapani – tracili dłonie i byli odsyłani ku przestrodze dla sobie podobnych. Nie bez znaczenia był również fakt, że Hannibal sprawował dowództwo nad całością swoich armii, w tym i nad jej wywiadem. To w dużej mierze rzutowało jego skuteczność i procesy decyzyjne.

Kartagińskie wzorce w tym zakresie zaczęły być stopniowo adaptowane i – co ważniejsze – akceptowane przez senat, stopniowo wypierając mniej skuteczną metodykę opierającą się na wróżbiarstwie. Religia i wierzenia Rzymian miała ogromny wpływ na każdą dziedzinę ich życia, również i na tę, która była domeną Marsa. O wątpliwej skuteczności wróżb przekonał się Publiusz Klaudiusz Pulcher. Sprawując urząd konsula w 249 roku p.n.e. prowadził on flotę rzymską przeciwko Kartagińczykom. Tuż przed potyczką pod Drepanum nakazał odprawić auspicium, by odczytać boski wyrok co do możności wydania bitwy, bądź jej zaniechania. Był to pradawny zwyczaj polegający na karmieniu specjalnie wyselekcjonowanych kur ziarnem. Kury znajdujące się na okręcie Publiusza Klaudiusza nie chciały tknąć ziarna, co zwiastowało brak akceptacji bóstwa co do zamiarów wróżącego. By przydać sobie szczęścia, konsul wrzucił je do wody, mówiąc: nie chcą jeść, to niechaj piją!. Bitwę przegrał, tracąc 93 okręty.

Sytuacja odmieniła się, gdy dowództwo nad rzymską armią powierzono Publiuszowi Korneliuszowi Scypionowi, zwanemu później „Afrykańskim”. Zaczął on wykorzystywać działania wywiadowcze i kontrwywiadowcze w walce z Kartagińczykami, uciekając się często również do dywersji i sabotażu; swym kompetencjom w tym zakresie dał wyraz podpalając obóz Numidyjczyków będących sojusznikami Hannibala, uprzednio dokonawszy jego infiltracji z wykorzystaniem przebranych za niewolników żołnierzy. Gdy płomienie ogarnęły umocnienia, wrogie wojska opuściły je, wpadając na czekających na nich legionistów. Zwycięstwo Scypiona było zupełne, a on sam mógł kontynuować oblężenie Utyki.

Pewna namiastka odpowiednika dzisiejszych służb specjalnych istniała w rzymskiej administracji cywilno-wojskowej okresu Republiki na szczeblu lokalnym. Głównym źródłem pozyskiwanych przez gubernatorów w poszczególnych prowincjach informacji były przesłuchania jeńców, dezerterów z wrogich armii, czy też zwykłe pogłoski zasłyszane wśród miejscowej ludności. Rzymscy dowódcy wojskowi prowadząc swoje legiony ku kolejnym zdobyczom ograniczali się jedynie do „płytkiego” rozpoznania terenu rozsyłając zwiadowców przed maszerującymi kolumnami. Należy tu jednak wspomnieć, że już w okresie wojen z Etruskami Rzymianom nieobce były metody wywiadowcze, które dziś nazwalibyśmy „wywiadem nielegalnym”. Wspomniany już Tytus Liwiusz wspomina, że jeden z konsulów, Paullus Fabiusz Maximus, wysłał swego brata znającego język wroga i posiadającego zdolności aktorskie na nieznane Rzymianom terytoria znajdujące się pod panowaniem wroga. Nierozpoznany przez nikogo zdołał on przekonać Umbrów, jedno z plemion zamieszkujących ówczesną Italię, do zawarcia sojuszu z Rzymem przeciwko Etruskom.

Wraz z wzrostem znaczenia Rzymu na Półwyspie Apenińskim pewną praktyką stało się tworzenie wśród sojuszników „siatek wywiadowczych”, co miało pozwolić senatowi nie tylko na szybsze otrzymywanie informacji o nadciągających zagrożeniach, ale i na zaglądanie za kulisy władzy swoich aliantów. W Rzymie zakładano – bądź co bądź słusznie – że w dobrze pojętym interesie ludów związanych z nim aliansem leży informowanie o wszystkim, co mogłoby wpłynąć na ich bezpieczeństwo; przekazane odpowiednio wcześniej wiadomości mogły skutkować prewencyjną odpowiedzią ich protektora.

Pozyskiwanie danych o charakterze wywiadowczym i kontrwywiadowczym zapewniały Rzymowi również kolonie (coloniae). To stamtąd do senatu trafiały wieści przesyłane przez rzymskich obywateli w prywatnej korespondencji dotyczące nastrojów lokalnej ludności, aktywności tamtejszych frakcji politycznych, czy też obcych wojsk.

Choć Republika nie posiadała korpusu dyplomatycznego w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, to jednak nie omieszkiwała wykorzystywać poselstw słanych na obce dwory do zbierania informacji mogących w ten czy inny sposób usprawnić rzymską politykę zagraniczną. Choć  ta idea miała być w zamyśle pomocna senatowi, to jednak nie zawsze taką była. Wysyłani z misją dyplomatyczną senatorowie nie byli dobierani pod względem osobistych zasług czy kompetencji i choć otrzymywali wyraźne wskazania co do zagadnień szczególnie interesujących senat, to zwykle w swych działaniach wykazywali się zupełną biernością. Znaczną przeszkodą dla ewentualnych prób podejmowania aktywności wykraczającej poza działalność dyplomatyczną było automatyczne podejrzewanie ich o takie działania jako posłów obcego państwa, stąd wspomniane poselstwa nie mogły być osłoną dla prowadzenia działań wywiadowczych, tym bardziej, że nie zakładano stałych przedstawicielstw. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że senat oczekiwał raczej na informacje nie wykazując aktywności w ich zbieraniu.

Wraz ze poszerzeniem panowania Rzymu nad kolejnymi terenami i rozwojem handlu, zaczęto dostrzegać potencjał płynący z możliwości, jakie dawały misje i kontakty handlowe. Pochód rzymskich legionów poprzedzał pochód rzymskiego kapitału. Szerokie kontakty handlowe umożliwiały przepływ środków finansowych pomiędzy Rzymem, a stolicami poszczególnych państw znajdujących się w kręgu jego zainteresowania. Oficjalne kontakty handlowe pozwalały na udzielnie mniej oficjalnych pożyczek na lichwiarki procent nawet władcom tych państw co niekiedy przekładało się wprost na ich „niezależność” w stosunku do Rzymu. Innymi słowy Rzymianie miast wysyłać swoje legiony woleli niekiedy wysyłać swoich bankierów wyposażając ich w odpowiednie prerogatywy i kupować przychylność władców. Należy tu wspomnieć przede wszystkim o publicani i negotiatores.

Znaczenie publicani wzrosło wraz z rozwojem systemu podatkowego i możliwością ciągnięcia korzyści finansowych z prowincji w postaci różnego rodzaju danin, opłat, myt itd. Funkcja poborcy podatkowego wiązała się z odległymi podróżami, kontaktami z obcymi dworami, kupcami, co z kolei przysparzało wielu dogodności dla zbierania informacji. Publicani zakładali swego rodzaju konsorcja zaopatrujące armię, co mogło stanowić doskonałą przykrywkę dla realizacji zadań o charakterze wywiadowczym. Ich rola podupadła z chwilą zdominowania tej grupy przez ekwitów. Korzystając ze swej władzy, dopuszczali się oni nadużyć względem obowiązanej płacić podatki ludności prowincji, tracąc jej zaufanie i skutecznie niwelując chęć do współpracy.

Negotiatores mogą w dzisiejszym rozumieniu tego słowa uchodzić za bankierów, trudnili się bowiem udzielaniem pożyczek na kredyt. Ich zajęciem był również handel. Podróżowali za maszerującymi legionami i byli obecni przy obozach wojskowych, sprzedając żołnierzom odzież i jedzenie, wykonując przy tym tajne misje zlecane im przez wodzów. Organizowali się również w swego rodzaju grupy wpływu docierające nawet do szczytów władz politycznych i wojskowych związanych z polityką finansową i ekonomiczną państwa. Ich manipulacjom ulegał nawet senat. Gdy podejmował on decyzje niekorzystne dla żywotnych interesów negotiatores godząc w ich zyski, posuwali się oni do występowania przeciwko polityce własnego państwa. Podobnymi zajęciami trudnili się argentarii. W odróżnieniu od mensarii (bankierów publicznych) argentarii działali na gruncie prywatnym. Pożyczali pieniądze, czasem na lichwiarski procent, przyjmowali depozyty, dokonywali wymiany walut, zajmowali się weryfikacją autentyczności monet. Pojawiali się również na publicznych aukcjach, skrupulatnie zapisując nazwiska osób w nich biorących oraz ceny, jakie oferowano na licytowane przedmioty czy nieruchomości. Argentarii nie stanowili zbyt licznej grupy. Organizowali się w rodzaj stowarzyszeń bankierów zwanych societes mających wyłączne prawo do rekrutowania nowych członków. Charakter ich pracy powodował, że niektórzy z nich stawali się bardzo wpływowymi i znaczącymi obywatelami. Mogli uchodzić za szanowanych finansistów, a jednocześnie być pogardzani przez społeczność. Nikt bowiem nie przepada za kimś, komu jest winien pieniądze, w dodatku pożyczone na bardzo duży procent. Owe pożyczki mogły być również skutecznym narzędziem uzależniającym nawet wysoko postawionych urzędników od pożyczkodawców.

Neque minoris momenti quam vicerit dux consilium gladius

Po osiągnięciu władzy przez Juliusza Cezara (49-44 p.n.e.) rzymskie struktury tajnych służb nie uległy zasadniczym przeobrażeniom. Niemniej Cezar zdawał się być wodzem, który doskonale zdawał sobie sprawę z zysków płynących z głębokiego rozpoznania wrogich terytoriów. Nim przybył, zobaczył i zwyciężył, to szpiegował. W swym dziele „O wojnie galijskiej” przyszły dyktator wspomina, że przed planowaną inwazją na Brytanię posłał na wyspę niejakiego Gajusza Woluzena, którego uznał za kogoś kompetentnego dla pozyskania informacji o jej wielkości, o jej wybrzeżach, portach, zamieszkujących ją ludach, ich obyczajach i toczonych przez nich wojnach. Polecił mu, aby po dokonaniu pełnego rozeznania jak najszybciej do niego powrócił. Ów Woluzenus dopełnił swej misji tylko połowicznie, albowiem obawiając się o własne bezpieczeństwo nie zszedł z okrętu, zgromadził jedynie informacje dotyczące linii brzegowej Brytanii, następnie piątego dnia powrócił do Cezara i złożył sprawozdanie z tego, co zaobserwował. Efektem niepełnego rozpoznania było odparcie próby pierwszego desantu cezariańskich wojsk.

Cezarowi nieobca była również propaganda, dywersja polityczna i korzystanie z agentury wpływu. Wspomina on, że gdy jego plany ataku na Brytanię zostały poznane przez zamieszkujące ją plemiona, wiele spośród nich przysłało poselstwa z obietnicą podporządkowania się Rzymowi. Cezar po wysłuchaniu ich i udzieleniu im przyjaznych obietnic oraz zachęceniu do wytrwania przy tym postanowieniu, odesłał ich do ojczystego kraju w towarzystwie Kommiusza, którego po pokonaniu Atrebatów osobiście tam osadził jako ich króla (…), uważał go za oddanego sobie, a on cieszył się uznaniem w tych stronach. Nakazał mu udać się do których tylko da się plemion i przekonać je, by zaufały opiece narodu rzymskiego. Mimo nadarzających się szans Juliusz Cezar nie tworzył agentur na dworach podporządkowanych sobie plemion, przyczynił się natomiast do znacznego rozwoju systemu przesyłu informacji pomiędzy prowincjami a Rzymem, a to poprzez utworzenie regularnej sieci posterunków obsługiwanych przez konnych posłańców, do których oddelegowywano najlepszych jeźdźców. Mając pod swoim wodzostwem liczne legiony rozlokowane na dużym obszarze w znacznej odległości od siebie, musiał sobie zdawać sprawę z tego, jak ważne jest szybkie przekazywanie informacji pomiędzy sztabami dla zachowania ciągłości łańcucha dowodzenia.

Za panowania Juliusza Cezara powołano do służby exploratores i speculatores. Obie te „specjalizacje” wpisały się na stałe w struktury wywiadowcze Rzymu, ewoluując aż do kresu Imperium Romanum. Exploratores byli konnymi jeźdźcami angażowanymi do rozpoznawania najbliższych okolic, do których zmierzały wojska. W przeciwieństwie do nich, speculatores byli jednostkami spieszonymi, odpowiedzialnymi za infiltrację obozów wroga i rekonesans. Ponadto już po podboju Brytanii utworzono jednostki zwiadu morskiegoWedług Wegecjusza, rzymskiego historyka i autora „Zarysu wojskowości”, ich okręty o dwudziestu wiosłach  zwane piacti były dla kamuflażu malowane na morski kolor; podobnie czyniono z olinowaniem i mundurami ich załóg.

Zupełną innowacją wprowadzoną przez Juliusza Cezara było zaimplementowanie metod kontrwywiadowczych już w czasie walk toczonych z Galami. W swej korespondencji wykorzystywał on notorycznie monosylabiczny szyfr, którego autorstwo przypisuje się Polibiuszowi. Polegał on na zastępowaniu poszczególnych liter tekstu na przykład 3 literą następną w kolejności („a” to „d”, „d” to „g” itd.). W połączeniu z rozbudowanym systemem wart i wzmożonym naciskiem na poziom bezpieczeństwa wokół legionowych obozów (castra), taktyka ta pozwoliła Cezarowi na w miarę sprawne zapobieganie przenikaniu wrażliwych informacji do wroga.

Jak już wspomniano wyżej, przyszły Imperator był również zręcznym propagandzistą. Potrafił swoje porażki przekuwać w sukcesy stosując metody odpowiednie dla wojny psychologicznej, wpływając również na morale swoich wojsk. Cezar wiedząc, że zwykle wśród nowych okoliczności plotka poprzedza fakty, dał szczególny wyraz swoim talentom na tym polu w trakcie wojny domowej toczonej z Pompejuszem. Wtedy to praktyką stało się fabrykowanie fałszywych informacji o rzekomych zwycięstwach Cezara, co zaskarbiało mu przychylność lokalnej ludności do tego stopnia, że zaczęła mu oddawać nieocenione usługi donosząc o ruchach i miejscach stacjonowania pompejańskiej armii.

Wkład Juliusz Cezara w rozwój aparatu bezpieczeństwa nie zabezpieczył jego samego. Być może umierając pomyślał o tym, jak bardzo potrafi się zemścić niewykorzystana na czas informacja – tuż przed tym, jak zadano mu pierwszy cios, otrzymał on listę senatorów spiskujących przeciwko niemu. Obsypywany honorami i zaszczytami – jak pisze Swetoniusz – zbyt wielkimi jak na śmiertelnika,  stracił czujność uważając, że jest otaczany jedynie uwielbieniem przez wdzięczny senat i lud Rzymu. Dając wyraz swemu zadowoleniu, jakby zapomniał o własnej maksymie: strzeżcie się ludzi, którzy się nie uśmiechają – oni są niebezpieczni!  W dniu idów marcowych odesłał nawet swą straż przyboczną, a wspomnianej listy nie przeczytał – z wiadomym skutkiem.

Quinctili Vare, legiones redde!

Poważniejsze zmiany systemowe w organizacji wywiadu i kontrwywiadu ukierunkowane na ich centralizację nastąpiły już we wczesnym okresie Cesarstwa Rzymskiego za panowania Oktawiana Augusta (27 – 14 rok n.e.). Były one w dużej mierze efektem pobytu młodego cesarza w Aleksandrii po odniesionym zwycięstwie nad Markiem Antoniuszem, gdzie mógł się on zapoznać z organizacją tajnych służb na dworze Ptolemeuszy i zaowocowały dalszą modernizacją sieci konnych posterunków. System ten, swą organizacją przypominający nieco sztafetę, obciążony był jednak zasadniczą wadą. Polegała ona na tym, że odbiorcą informacji napływających z odległych prowincji był jedynie Rzym, natomiast namiestnicy i dowódcy wojskowi stacjonujący w prowincjach leżących na trasie gońca byli ich pozbawiani, a to na skutek pośpiechu, z jakim ów goniec przesiadał się na wypoczętego konia i ruszał dalej ze swą misją. Z czasem system ten uległ modyfikacji, kiedy to zrezygnowano z konnych posłańców na rzecz zaprzężonych w konie wozów (cursus publicus), tworzących pierwszą państwową sieć łączności pomiędzy Rzymem a jego prowincjami.

Starania Oktawiana Augusta dążące do efektywniejszego wykorzystywania danych wywiadowczych zaowocowała również rozwojem kartografii, dzięki czemu kolejne kampanie wojenne nie musiały być planowane jedynie w oparciu o informacje uzyskane o tubylców, czy kupców.

Choć cesarz cieszył się powszechnym szacunkiem, to pamiętając o losie swojego poprzednika, musiał sobie  zdawać sprawę z niebezpieczeństw, jakie czyhają na osobę władcy. Dla ich niwelowania zabiegał o utworzenie osłony nie tylko fizycznej, ale i prawnej, pozwalającej mu na eliminowanie swoich przeciwników w drodze procesu sądowego. Osłonę tą mieli zapewniać delatores. Byli to oskarżyciele publiczni, lecz termin ten tłumaczony jest wymiennie także jako „donosiciele”. Obywatele trudniący się tym zajęciem początkowo traktowali je jako swój obywatelski obowiązek, lecz w okresie Cesarstwa Rzymskiego byli już opłacani. „Prowizje” jakie otrzymywali delatores w przypadku skazania oskarżonego i konfiskacie jego mienia, przyczyniły się do licznych nadużyć prowadzących do etycznej degeneracji tej formacji i korupcji. Pomówienia urzędników wywodzących się z bogatych warstw rzymskiej społeczności i fałszywe oskarżenia co majętniejszych obywateli stały się normą po uchwaleniu przez Oktawiana Augusta w 8 roku n.e. Lex Iulia Maiestatis, ustawy kodyfikującej normy związane z penalizacją czynów przestępczych wymierzonych w osobę władcy, w tym zdradę stanu. Niejasna dla wszystkich ustawa była przeinterpretowana przez delatores potwierdzających tym samym prawdę wypowiedzianą przez Cycerona, że gdzie prawo niepewne, tam nie ma prawa. Przykładem niech będzie choćby oskarżanie o zniewagę majestatu cesarza poprzez przyniesienie do publicznej łaźni monety z jego wizerunkiem. Aktywność delatores na tym polu nie zawsze była skuteczna i wiązała się z dużym ryzykiem, albowiem w przypadku oddalenia oskarżenia lub przegrania procesu, to oni byli skazywani na kary, jakimi zagrożone były czyny o które oskarżali innych. W przypadku zbrodni zdrady stanu była to kara śmierci.

Cesarz Oktawian był spadkobiercą wielkiej spuścizny po Cezarze, na którą składały się również powołane przez niego jednostki speculatores i exploratores. Przeprowadzone przez niego reformy armii objęły także wywiad. Parające się nim jednostki przypisywano do legionów już nie na szczeblu lokalnym, lecz centralnym. Przy każdym z nich funkcjonował dziesięcioosobowy pododdział speculatores. Przeznaczano ich głównie do służby na terenach przygranicznych Cesarstwa Rzymskiego, gdzie sprawdzali się znakomicie jako organizatorzy siatek wywiadowczych. Czasem też stawali się niebezpiecznym narzędziem w ręku cesarza w wewnątrzpaństwowych sporach i służyli mu jako prowokatorzy. Zadaniem exploratores było przede wszystkim rozpoznanie lokalizacji i liczebności oddziałów wroga. Rekrutowano ich spośród najlepszych i najbardziej zaufanych kawalerzystów.

Mimo rozbudowy aparatu wywiadowczego, to właśnie August najboleśniej odczuł braki w tym zakresie. Jego największą porażką była klęska legionów dowodzonych przez Publiusza Kwinktyliusza Warusa, rozgromionych w Lesie Teutoburskim w 9 roku n.e. przez plemiona germańskie dowodzonych przez Arminiusza. Zarówno Warus jak i jego legioniści nie mieli doświadczenia w walce w specyficznych i trudnym terenie Germanii. Jak podaje Kasjusz Dion, Warus zaniedbał rozpoznanie terenu, w związku z czym jego wojska już po przekroczeniu linii lasu utraciły szyk, zmuszone poruszać się błotnistymi ścieżkami poprzecinanymi wąwozami. Wpadłszy w pułapkę zastawioną przez Arminiusza, Rzymianie próbowali się z niej wydostać, lecz bezskutecznie. Bitwa skończyła się całkowitą zagładą trzech legionów, a sam Warus popełnił samobójstwo. Oktawian na wieść o tym miał zakrzyknąć: Kwinktyliuszu Warusie, oddaj mi moje legiony! Trauma spowodowana tym zdarzeniem spowodowała, że już nigdy nie oznaczono żadnego legionu numerem którego z tych, które zostały zmasakrowane w Lesie Teutoburskim, tj. XVII, XVIII i XIX. W późniejszym okresie kilkukrotnie podejmowano próby odzyskania utraconych ziem Germanii, lecz bezskutecznie.

Civitas eius interfectis

Jakkolwiek nie oceniać reform Oktawiana Augusta, to utorowały one drogę do konsolidacji wywiadu na szczeblu centralnym państwa. Z początkiem I w. n.e. drogi Imperium Romanum zaczęli przemierzać frumentarii. Powołani zostali do służby przez cesarza Domicjana (81-96 n.e.) jako jednostki kwatermistrzowskie, zajmujące się zaopatrywaniem wojsk w zboże. Ich oficjalne zajęcie było przykrywką dla szpiegowania, czemu sprzyjała ich stała bytność na targach, w tawernach, składach handlowych itd. Jako że zaopatrywanie legionów w żywność wiązało się z częstymi podróżami, wkrótce frumentarii zastąpili speculatores w roli kurierów przewożących tajną korespondencję. Realizowali też zadania policyjne, współpracując na tym polu  militia vigilum, cywilną służbą odpowiedzialną w samym Rzymie za zapobieganie pożarom, ale również za zapobieganie przestępstwom natury kryminalnej. O skuteczności i potrzebie utrzymywania militia vigilum świadczy fakt, że tuż po tym  jak służba ta wraz z cesarzem Konstantynem I przeniosła się do Bizancjum, w Rzymie zapanowało bezprawie, z którym jego obywatele musieli się sami mierzyć.

N. B. Rankov w artykule pt.: „Frumentarii, the Castra Peregrina and the provicial officia” stawia tezę, że to stopniowe zarzucenie funkcji kwatermistrzów wojskowych na rzecz tajnych działań frumentarii wiąże się z zaczątkiem centralizowania aparatu wywiadowczego Rzymu. Choć przydzielano ich  do legionów stacjonujących w prowincjach, to na stałe byli skoszarowani w Castra Peregrina („obóz nieznajomych”) wybudowanym przez Oktawiana Augusta na wzgórzu Caelius. Stamtąd byli rozsyłani po całym terytorium Imperium, stając się „oczami i uszami” cesarza i pozostając tylko pod jego jurysdykcją. Nie kolidowało to jednak z możnością frumentarii w pracach officium gubernatorów. Trafiali oni do prowincjonalnych administracji w drodze awansu z szeregów legionowych, przy których służbę pełnili, lub też bezpośrednio. W officium Marcellusa Ulpiusza, gubernatora Brytanii za panowania cesarza Kommodusa, miało znajdować się sześćdziesięciu frumentarii i trzydziestu speculatores. Łatwo jest sobie wyobrazić, jakie to dawało możliwości dla pozyskiwania informacji i nadzoru nad poczynaniami urzędników zarządzających prowincjami w imieniu Rzymu. Niekiedy frumentarii byli rekrutowani spośród lokalnej ludności; takie rozwiązanie było koniecznością uwzględniającą niekorzystne proporcje pomiędzy liczebnością frumentarii w Castra Peregrina, a dążeniami cesarza do objęcia całej urzędniczej machiny tajną kontrolą.

Zakulisowa działalność frumentarii dała asumpt do wykorzystywania ich przez kolejnych imperatorów do zwalczania politycznych przeciwników, prowokacji, a nawet skrytobójstw. Hadrian zlecał im podsłuchiwanie senatorów, zaś Neron miał nakazać im infiltrację chrześcijan, by następnie obarczyć ich winą za pożar Rzymu w 64 roku n.e. dzięki zeznaniom uzyskanym na skutek tortur dokonywanych również przez frumentarii. Według Euzebiusza z Cezarei, autora „Historii kościelnej”, byli oni posłani, by aresztować Dionizego Wielkiego, biskupa Aleksandrii. Co znamienne, aresztowanie to miało się odbyć z rozkazu nie cesarza Decjusza, ale na polecenie prefekta Egiptu. Dionizemu udało się zbiec, albowiem ścigającym go nie przyszło do głowy, że może się on ukrywać we własnym domu.

To wszystko nie pozostawało bez wpływu na ich morale, które ulegało stopniowemu upadkowi. Do służby przyjmowano oportunistów nie mających żadnych zasad etycznych i moralnych, dokonujących na polecenie swych mocodawców zabójstw politycznych i zapełniających miasto trupami. Z równie wielkim okrucieństwem poczęli traktować ludność cywilną, szczególnie zamieszkującą te prowincje, które były bardziej oddalone od Rzymu. W oczach tej ludności frumentarii nie różnili się specjalnie od zwykłych łupieżców napadających na domy i grabiących je pod groźbą wskazania ich mieszkańców jako wrogów systemu. Jednocześnie nie kryli oni chęci do przyjmowania łapówek w zamian za odstąpienie od aresztowań za prawdziwe lub rzekome przewiny, lub „korektę” raportów przedkładanych na cesarskim dworze.

Niesława jaką frumentarii zaczęli się cieszyć w społeczeństwie,  przyczyniła się do likwidacji ich korpusu na polecenie cesarza Dioklecjana (284-305 n.e.) i zastąpienia ich przez agentes in rebus. Było to posunięcie na wskroś wizerunkowe, gdyż nienawiść, jaką żywiono do cesarskich tajnych służb przekładało się bezpośrednio na osobę cesarza. Służba ta, choć była utworzona na wzór wojskowy, była w odróżnieniu od swej poprzedniczki służbą cywilną. Była odpowiedzialna za kontrolę dróg i znajdujących się przy nich stacji. Jej członkowie byli również kurierami obsługującymi administrację, nadzorowali roboty publiczne i pobierali podatki. Zorganizowana była w tzw. scholae, do których należeli agentes in rebus skoszarowani w cesarskim pałacu. Nosili oni wyróżniające ich stroje przypominające umundurowanie legionistów, mogli awansować w trakcie swej służby w pięciostopniowej hierarchii (equites, circitores, biarchi, centenarii i ducenarii), a okres pełnienia tej służby był podobny do okresu służby wojskowej. Ponadto mogli oni awansować do innych struktur administracyjnych obejmując w nich wysokie stanowiska na szczeblu centralnym i lokalnym, co poważnie rzutowało na funkcjonowanie biurokracji, a zwłaszcza jej niezależność. Awans wiązał się ściśle z okresem wysługi i nadawany był cesarskim edyktem. Od tej zasady istniał pewien wyjątek, ponieważ cesarz mógł raz do roku awansować dwóch członków agentes in rebus za szczególne zasługi.

Nadzór i dowództwo nad agentes in rebus sprawował magister officiorum. Był to jeden z najwyższych urzędów dworskich sprawowany przez najbliższych współpracowników cesarza. Koordynował on w ramach konsystorzu współdziałanie agentes in rebus z innymi jednostkami wywiadowczymi i kontrwywiadowczymi i tym samym de facto stawał się on szefem cesarskich tajnych służb.

Rozwój biurokracji wiązał się koniecznością jej większego nadzoru. Administracja centralna lokowała agantes in rebus na swoich niższych szczeblach, co miało się okazać próbą dla ich lojalności wobec cesarza. Urzędnicy, którzy mieli być poddani sprawdzeniu przez tajne służby, unikali tego w zamian za obietnice pomocy w karierze składane swoim „stóżom”. Miast działać w dobrze pojętym interesie Cesarstwa, agentes in rebus posuwali się do rzucania oskarżeń na politycznych przeciwników swoich bezpośrednich przełożonych. Wszystko to nie pozostawało bez wpływu na bezpieczeństwo państwa i spójność prowincji ze stolicą.

Liczebność agentes in rebus określał cesarz. Przed podziałem Imperium Romanum zwykle było ich kilkuset, ale za panowania cesarza Juliana (361-363 n.e.) liczbę tą ograniczono do siedemnastu. Wiązało się to z licznymi skargami docierającymi do cesarskich uszu z prowincji, dotyczącymi rzecz jasna korupcji, która wśród agentes in rebus rozpowszechniła się jeszcze szybciej niż wśród flumentarii. Cesarskie służby wyłączone były spod jurysdykcji namiestników, a odległość Rzymu sprzyjała samowoli i nadużyciom. Nie bez wpływu na ich moralną formację pozostawały wykonywane przez nich aresztowania wrogów systemu, aresztowania i egzekucje.

Czego nas uczą starożytni Rzymianie?

Dzieje Rzymu fascynują do dziś. Z małej osady w drodze ekspansji terytorialnej jego obywatele zbudowali państwo narodowe, pod którego panowaniem znalazła się ogromna część ówczesnego świata. Sprawując prymat w rejonie basenu Morza Śródziemnego i Morza Czarnego, Rzym musiał zmierzyć się ze zgoła imperialnymi problemami, między innymi ze stałymi zakusami swoich oponentów do pozbawienia go jego wpływów, ziem, bogactw, zasobów ludzkich. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że wojna stała się żywiołem starożytnych Rzymian, z wyjątkiem krótkich okresów pokoju w ich historii. Jak wszystkie imperia, i to pragnęło narzucić innym ludom swoją kulturę, obyczaje i instytucje. Swoistym fenomenem jest to, że nie robiło tego wyłącznie za pomocą miecza, ale wykształciło wzorce, które eksportowane w coraz to dalsze strony, czyniły Rzym w oczach ich mieszkańców niezwykle atrakcyjnym partnerem ekonomicznym i pewnym sojusznikiem; wielu z nich podejmowało trud, by samym stać się cives Romani, ulegając rzymskiej „soft power”.

Wzorce te wykorzystywane są do dziś przez państwa będące kontynuatorami imperialnej polityki Rzymu, czy też aspirującymi do takiej roli. Niektóre z tych państw, będąc gwarantem stabilizacji i pokoju, wymiany gospodarczej i kulturowej, a jednocześnie prowadząc wzmożoną działalność militarną poza własnymi granicami, zdają się być takimi kontynuatorami w linii prostej, choć same do tego niechętnie się przyznają. Skoro tak, to muszą się mierzyć z podobnymi problemami jak ich prekursor. Czy kopiują osiągnięcia i instytucje wywiadowcze i kontrwywiadowcze wypracowane przez Rzymian? Czytelniku, jeśli dobrnąłeś do tego miejsca, być może powtórzyłeś sobie starą łacińską sentencję: Nihil novi sub sole. Zaiste, nic nowego pod słońcem… Oczywiście mówiąc o służbach specjalnych starożytnych Rzymian nie można się posługiwać dzisiejszą miarą. Niemniej, choć zmieniły się narzędzia, to samo rzemiosło już nie tak bardzo.

Warto w tym miejscu zauważyć, że działalność tajnych służb Republiki i Cesarstwa Rzymskiego ukierunkowana była w dużej mierze do wewnątrz i uległa scentralizowaniu dopiero tuż przed podziałem Imperium w 395 roku n.e. Być może kolejni władcy dostrzegali źródło niebezpieczeństw raczej w swym najbliższym otoczeniu, a nie poza granicami? Być może byli bardziej zainteresowani zwalczaniem opozycyjnych frakcji politycznych w samym Rzymie i zachowaniem władzy aż do naturalnej śmierci? Być może… Czy udawało im się dopełnić wszelkich starań, by tak się stało? Starczy powiedzieć, że 75% cesarzy zostało zamordowanych, niektórzy przy udziale mających ich ochraniać służb, lub co najmniej przy ich bierności. Czy udało im się zapewnić bezpieczeństwo państwu, któremu zagrażali barbarzyńcy? Gdy w V wieku n.e. kolejne fale najeźdźców zaczęły zalewać Imperium, okrzyk Hannibal ante portas! mógł w uszach jego władców brzmieć nie jak ostrzeżenie, ale jak podzwonne. Jak zauważa płk prof. Mary Rose Sheldon w swym artykule pt.: „Toga and dagger. Espionage in anciet Rome”, jak na ironię Rzymianie, budowniczy Imperium, nigdy nie stali się tak dobrzy w szpiegowaniu swoich wrogów, jak samych siebie.

Aż do upadku Rzymu jego służby wywiadowcze i kontrwywiadowcze odnosiły sukcesy, jak i porażki. By służby te działały skutecznie, muszą mieć wytyczony cel, zebrać o nim informacje, dokonać ich analizy i jej wyniki przekazać tym, którzy zrobią z nich właściwy użytek. Tu pojawia się czynnik czasu. Nawet jeśli informacja jest niezwykle istotna, to jej przekazania w nieodpowiedniej chwili natychmiast deprecjonuje jej znaczenie. Podobnie rzecz się ma ze zwłoką w skorzystaniu z tej informacji. Rzeczą wywiadu i kontrwywiadu  jest dostarczanie danych wspomagających rządzących w podejmowaniu takich czy innych decyzji. Jeśli tak się nie dzieje, jeśli owi rządzący nie korzystają z tych danych, to nie w wyniku wadliwego funkcjonowania służb, ale na skutek własnej niekompetencji. Tragiczny los Juliusza Cezara jest przestrogą, zaś będące tytułem niniejszego artykułu pytanie Juwenalisa znaczące tyle co Kto strzeże strażników? pozostaje aktualne do dziś.

Czy w  Polsce korzysta się z doświadczeń starożytnych Rzymian? Ponoć szefowie współczesnych służb specjalnych zalecają swoim podwładnym, by zapoznawali się z dziełami antycznych historyków i wielkich wodzów. Jako że generał Maciej Hunia, obecny szef Agencji Wywiadu i były szef Służby Wywiadu Wojskowego, jest absolwentem Wydziału Filozoficzno-Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, to kto wie? Skoro już mamy się uczyć na błędach, to uczmy się na błędach innych.

One Comment
  1. Bogusław Rychter

    W przykrością muszę stwierdzić, że autor lub historia maja problemy z dziecinną arytmetyką (o matematyce nie ma mowy!). Spójrzcie na cytat "Już po II wojnie punickiej (218-201 p.n.e.) panowanie Rzymu obejmowało teren o powierzchni ok. 8 000 km2, a dzięki zawieranym w całej Italii sojuszom (foedus) jego supremacja rozciągała się na obszarze ok. 28 000 km2. Dla utrzymania władztwa nad tak ogromnym terytorium koniecznym było ciągłe utrzymywanie potężnej armii. " To "ogromne terytorium ma zdecydowanie mniejszą powierzchnie niż np województwo wielkopolskie (29826 km2) nie wspominając o mazowieckim (35558 km2)! Najmniejsze polskie województwo opolskie ma 9412 km2 czyli było potęgą wobec 8 000 km2 cesarstwa po II wojnie punickiej.

Comments are closed.

Leave a comment