Retrospekcja Memorandum Budapesztańskiego
W swoim czasie na Zachodzie przeprowadzono badania dotyczące tego czy państwa częściej łamią prawo wewnętrzne czy międzynarodowe. Wynik kwerendy był jednoznaczny rządy dokonują dużo częściej gwałtu na własnych porządkach prawnych. Z tych badań jednak liberalne środowiska wyciągnęły fałszywy wniosek, uznając lekką ręką, iż rosyjska agresja na Ukrainę nie podważyła wiarygodności norm, zasad i instytucji międzynarodowych, ponieważ wielkie mocarstwa trudniej jest związać siecią normatywnego porządku. Wyjaśnienie to nie zmienia smutnego faktu, że Memorandum Budapesztańskie z perspektywy Ukraińców stanowi nic nie warty „świstek papieru”.
Historia choroby
Zacznijmy od początku i cofnijmy się do 1991 r. Wówczas nastąpiła implozja Związku Sowieckiego, Ukraina z dnia na dzień otrzymała status quo trzeciego, co do wielkości mocarstwa nuklearnego na świecie. Ich potęga obejmowała 1900 głowic jądrowych, 176 międzykontynentalnych pocisków (ICBMs) i 45 strategicznych bombowców. Jakby nie patrzeć agresja na Ukrainę w tamtym czasie stanowiłaby gest samobójczy – nawet dla Rosji.
Według powszechnie znanej narracji Ukraińcy zostali przekonani, aby zrezygnować ze statusu państwa nuklearnego. Jednak najważniejszą kwestią było to na jakich warunkach Kijów mógłby dojść do tego celu. Z tego powodu władze ukraińskie sformułowały cztery pytania do rządu amerykańskiego. Po pierwsze, w jaki sposób można pozbyć się nuklearnego uzbrojenia z ich terytorium. W szczególność Kijów był zainteresowany gwarancją, że kiedy wskazana broń trafi do Rosji, to rzeczywiście zostanie zdemontowana, a nie powiększy rosyjskiego arsenału. Po drugie, w pierwszej połowie lat 90. XX w., Ukraina była w trudnej sytuacji gospodarczej, zachodziło więc pytanie, kto miał pokryć finansowo eliminację wskazanych zasobów. Choć to akurat udało się dzięki pomocy z programu Nunn-Lugar Cooperative Threat Reduction Program – finansowanego przez USA. Po trzecie, uzbrojone głowice transferowane do Rosji posiadały wartość ekonomiczną w postaci wysoko wzbogaconego uranu (HEU – highly enriched uranium). Ukraińcy pytali jaką mogliby otrzymać rekompensatę za materiał jądrowy. Przyjęto wówczas rozwiązanie według, którego Kijów wysyłał wysokie HEU do Rosji, aby tam poddać go konwersji na mało wzbogacony materiał (LEU – low enriched uranium) wykorzystywany później jako paliwo w ukraińskich elektrowniach jądrowych. W końcu czwarte pytanie – najważniejsze – jakie gwarancje bezpieczeństwa otrzyma Ukraina po pozbyciu się broni nuklearnej?
Wszystkie te aspekty – niezwykle zawiłe – były najpierw przedmiotem dyskusji między Rosją, a Ukrainą, aby następnie stanowić proces trójstronny do którego dołączyły Stany Zjednoczone w 1993 r. W styczniu 1994 r. trzech prezydentów Clinton, Jelcyn i Krawczuk podpisali w Moskwie tzw. „trójstronny komunikat”. Dokument ten zawierał zapewnienie bezpieczeństwa (nie gwarancji) dla Ukrainy od USA, Rosji i Wielkiej Brytanii pod warunkiem jej akcesji do układu NPT (Treaty on the Non-Proliferation of Nuclear Weapons). W 1994 r., dokładnie 16 września Ukraina wyraziła zgodę na przystąpienie do NPT jako państwo nienuklearne. Z kolei 5 grudnia tego samego roku prezydenci Clinton, Jelcyn, premier Major – Wielka Brytania – oraz nowy prezydent Ukrainy Leonid Kuczma podpisali tzw. Memorandum Budapesztańskie.
Liberalna diagnoza Zachodu
Aby doprecyzować dokument ten zawierał zbiór obietnic, na które zgodziły się Stany Zjednoczone, Rosja i Wielka Brytania, aby respektować suwerenność i integralność terytorialną Ukrainy. Zgodzono się również na nieużywanie siły lub nawet jej groźby oraz niewywierania presji ekonomicznej. Oczywiście wszystkie te zapisy zostały złamane przez Rosję w 2014 r. w trakcie okupacji i aneksji Krymu, a następnie wspierania separatystów, i rosyjskich żołnierzy na wschodniej Ukrainie.
Zwróćmy uwagę na kilka spostrzeżeń prawnych i semantycznych odnośnie samego Memorandum Budapesztańskiego. Zacznę od słownej żonglerki, ponieważ diabeł tkwi w szczegółach. Jak wskazano wyżej dokument ten nie zawierał „gwarancji”, ale „zapewnienie” bezpieczeństwa. To czyni zasadniczą różnicę. W amerykańskiej nomenklaturze prawnej gwarancja oznacza zobowiązanie do użycia siły. W tym sensie posiadają je nieliczni m.in. członkowie NATO lub np. Japonia i Korea Południowa – w układach bilateralnych.
Według bezpośredniej relacji urzędnika Departamentu Stanu Steven’a Pifer’a – uczestnika tamtych negocjacji – amerykańscy dyplomaci, wojskowi i prawnicy uświadamiali stronę ukraińską, że oferowane przez USA „zapewnienie” ma dużo mniejszy status od „gwarancji”. Jak wyraził to obrazowo Pifer w 2014 r.: „to było zrozumiałe dla Ukraińców, że nie przyjdzie im z pomocą U.S. 82nd Airborn Division”, dodając realistycznie „We were very clear on that question”.
Ponadto, Memorandum Budapesztańskie nie określało żadnych specjalnych sytuacji oprócz dwóch przypadków. Pierwszy, dotyczył mechanizmu konsultacyjnego, drugi, apelu do Rady Bezpieczeństwa NZ „gdyby Ukraina stała się ofiarą aktu agresji lub obiektem groźby agresji, w których stosowana jest broń jądrowa”. To, że inne sytuacje nie zostały zidentyfikowane w tym dokumencie nie stanowi niczego niezwykłego. Jeśli spojrzymy na Traktat Waszyngtoński art. 5 to widzimy tylko zasadę „jeden za wszystkich wszyscy za jednego”, ale reakcja, skala i czas trwania sojuszniczej pomocy zależy od uznania poszczególnych państw NATO. W rzeczywistości art. 5 nie określa żadnych specyficznych sytuacji (np. zamachu terrorystycznego, cyberataku, zielonych ludzików … etc.).
Z tych negocjacji jednoznacznie wynikało dla Waszyngtonu, Londynu, Kijowa i Moskwy, że jeśli będziemy mieli do czynienia z przemocą – w tym miejscu mam na myśli ukraińskie obawy artykułowane do USA, że Rosja może pokusić się o naruszenie suwerenności i integralności terytorialnej ukraińskiego państwa – to wówczas ciąży prawny, ale nie polityczny, obowiązek reakcji na Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Według zachodnich dyplomatów oba wskazane mocarstwa odpowiedziały w 2014 r. na zaistniałą sytuację. Uczyniły to na dwa sposoby. Po pierwsze, udzieliły wsparcia moralnego i dyplomatycznego dla Ukrainy oraz do jakiegoś stopnia finansowego. Po drugie, nastąpiła izolacja Rosji pod względem ograniczonych sankcji m.in. wizowych i finansowo-handlowych. Oczywiście, można argumentować czy to jest za mało czy za dużo, ale raczej nie można postawić zarzutu, że według liberalnego myślenia o polityce międzynarodowej Zachód nie wypełnił swoich zobowiązań w myśl zapisów Memorandum Budapesztańskiego.
Realistyczna diagnoza Ukrainy
W tym miejscu zacznę od cytatu z 2003 r. byłego ministra obrony narodowej RP J. Onyszkiewicza „Nie ulega wątpliwości, że szybkiemu zacieśnianiu współpracy Ukrainy z krajami obszaru euroatlantyckiego sprzyjało też ostateczne uregulowanie problemu broni jądrowej. 5 grudnia 1994 r. prezydent Leonid Kuczma podpisał Układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej (Non Proliferation Treaty – NPT). Ukraina zadeklarowała w nim pozbycie się – w zamian za udzielone jej przez Rosję, Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię gwarancje bezpieczeństwa – broni jądrowej i przyjęcie na stałe statusu państwa nienuklearnego”. Gdyby ktokolwiek z ukraińskich lub zagranicznych historyków chciał pisać nową edycję „Historii Ukrainy” nie mógłby powyższego cytatu zakończyć „Happy Endem”, ponieważ trudno nie stwierdzić, że Ukraina nie dostała żadnych gwarancji bezpieczeństwa. W rzeczywistości Memorandum Budapesztańskie nie pomogło zapobiec ani aneksji Krymu ani rosyjskiej inwazji na Donbas. Z pewnością większość Ukraińców nawet nie czytała tego dokumentu. W najlepszym wypadku znają go tylko z nazwy.
Wielu uważa, że nieporozumienia wynikały z trudności w przetłumaczeniu samego tytułu analizowanego pisma. W ukraińskiej wersji dokument nazywa się „Меморандум про гарантії безпеки” – Memorandum Budapesztańskie o Gwarancjach Bezpieczeństwa. W angielskiej wersji jest to „Memorandum Budapest of Security Assurances”. Według już cytowanego byłego ambasadora USA na Ukrainie Steven’a Pifer’a w języku angielskim słowa „assurances” i „guarantees” nie mają takiego samego znaczenia. Co więcej w języku tym istnieją, aż cztery słowa o podobnym, ale nie identycznym brzmieniu i kontekście m.in.: „guarantee”, „guaranty”, „warranty” i „assurances”. W ocenie ukraińskiego profesora historii Oleksandr’a Zaitsev’a Ukraina wierzyła, że przyjmuje „gwarancje”, kiedy de facto otrzymała niewiele warte „zapewnienia”. W tym miejscu można zadać pytanie czy prezydent Kuczma i jego doradcy w ogóle wiedzieli co podpisują?
We wrześniu 2014 r. Kuczma nostalgicznie wspominał: „W 1994 r., po podpisaniu Memorandum Budapesztańskiego, kiedy Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Chiny gwarantowały nam bezpieczeństwo, wydawało mi się, że nieuchronnie zmierzamy do świata wiecznego pokoju i bezpieczeństwa. W końcu nie potrzebowaliśmy armii”. Zgodnie z dalszą relacją Kuczmy, podczas jego wizyty w Paryżu, francuski prezydent François Mitterand oznajmił mu z nieskrywaną szczerością, aby nie wierzył w słowa zachodnich przywódców, ponieważ oszukali jego i Ukrainę. Po 20 latach od tamtych wydarzeń ex prezydent Ukrainy przyznał rację nie żyjącemu już Mitterandowi, kiedy złowieszcze memento przezornego Francuza stało się brutalną rzeczywistością.
W efekcie powyższych wydarzeń niektórzy ukraińscy eksperci doszli do radykalnych wniosków. Według nich tzw. poręczyciele bezpieczeństwa (guarantors of security) w szczególności Stany Zjednoczone i Wielka Brytania dokonały ciężkiej zdrady i przeniewierstwa. Wyszło na to, że dwie najstarsze demokracje kosztem Ukrainy weszły w niepisany układ z autorytarną satrapią – Putina. W ten sposób Zachód postawił cały świat na skraju totalnego wyścigu zbrojeń. W konsekwencji wszystkie globalne porozumienia dotyczące bezpieczeństwa międzynarodowego do których zobowiązały się USA wobec np. Japonii, Korei Południowej, Tajwanu, Australii, Izraela … etc. ostatecznie wobec całego NATO mogą być uważane za nic niewarty „świstek papieru”.
Idąc dalej tokiem tego rozumowania Stany Zjednoczone nie będą walczyły za małe i słabe państwa przeciwko potężnemu wrogowi. Natomiast chętnie podejmą decyzję o likwidacji np. niedemokratycznych reżimów takich jak: Jugosławia, Irak, Libia, Afganistan etc., oczywiście nie z troski o realny stan bezpieczeństwa swoich sojuszników, ale żeby wypełniać swoje ideologiczne założenia – liberalnej hegemonii. Jeszcze inni argumentują, że Kapitol z ochotą akceptuje konflikty na terytoriach państw obficie obdarzonych w zasoby naturalne, jednak jeśli idzie o ryzyko poważnego konfliktu z nuklearną potęgą, leżącą daleko od wybrzeży Ameryki, perspektywa walki przestaje być atrakcyjna. Wskazana wizja wojny jest wręcz nie do zaakceptowania dla amerykańskich kół politycznych i gospodarczych. Jeden z cytowanych pośrednio ukraińskich ekspertów Igor Mydonuk proponuje wprost przywrócić nuklearny status Ukrainie.
Z jednej strony, rozczarowanie i ciągle rosnący niepokój wśród Ukraińców jest zrozumiały i uzasadniony. Z drugiej, można przywołać ich stare przysłowie i powiedzieć „widziały gały co brały”. Ci, którzy negocjowali Memorandum Budapesztańskie, w imieniu Ukrainy, musieli zdawać sobie sprawę, że dokument ten nie daje żadnych realnych gwarancji bezpieczeństwa. Jednak problem nie tylko leży w polityczno-prawnych słabościach opisywanego dokumentu.
W ciągu 20 lat, od 1994 r., aż do 2014 r., Ukraina nie wykorzystała żadnych możliwości, aby poprawić swój stan bezpieczeństwa. We wskazanych latach ukraińskie rządy nie przeprowadziły żadnych reform gospodarczych lub militarnych – choćby na wzór Polski. Wręcz przeciwnie ukraiński establishment i jego skorumpowana administracja stworzyły prototyp upadłego państwa w środku Europy. Wielu ma rację, kiedy mówią, iż pacjent był martwy nim zaczęła się rosyjska operacja.
Zatem trudno się dziwić, że nie powiodło się powstrzymanie aneksji części ukraińskiego terytorium, że nie udało się zakończyć tzw. wojny hybrydowej, którą Kreml prowadzi od ponad dwóch lat. W tych warunkach można zadać pytanie jakie są praktyczne lekcje z opisanej historii dla rządzących w Kijowie? Według wspomnianego już wcześniej historyka Oleksandr’a Zaitsev’a Ukraina nie może ponownie popełnić tego samego błędu i oprzeć swojego bezpieczeństwa wyłącznie na międzynarodowych zapewnieniach lub gwarancjach. Jedyne wyjście z tej politycznej dezynwoltury to własne siły zbrojne. W moim przekonaniu ma on rację. W sumie dotyczy to wszystkich państw. W Polsce też powinniśmy pamiętać, że równoważenie przed agresorami nie polega na odwoływaniu się do prawa międzynarodowego lub na szukaniu niepewnych sojuszników, jak podpowiada liberalna diagnoza Zachodu, ale przede wszystkim na wzmacnianiu własnego państwa w zgodzie z realnymi imperatywami polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. W tym celu budowa nowoczesnego potencjału zbrojnego, gotowego do obrony ojczyzny jest dla, każdego narodu kwestią życia lub śmierci. Czynić sobie nadzieje, że jest inaczej, być może jest słuszne, jeśli brak jest wskazanych środków, ale pamiętajmy w warunkach anarchicznego świata bardzo złą rzeczą jest ich zaniechać lub dawać głupią wiarę, że przyjdzie ktoś z pomocą. Takie sytuacje najczęściej się nie zdarzają, a jeśli już występują to są one bardzo niebezpieczne, ponieważ wówczas nic już od nas nie zależy.
Terapia Realpolitik
Za słabość Ukrainy nie można obwiniać losu, ale niezaradność establishmentu. Wyciągnięcie wniosków z przeszłości może pozwolić Ukrainie wzmocnić stan państwa, ale nie powinniśmy oczekiwać, że mieszkańcy Krymu, Donbasu i Ługańska znienawidzą zuchwałość rosyjskiego najeźdźcy. Wskazane regiony mogą być utracone bezpowrotnie. Zatem dalsze upieranie się Kijowa przy fałszywej obietnicy prawa międzynarodowego może być bardzo ryzykowne. Z kolei Zachód jeżeli rzeczywiście ma uczciwe intencje powinien bezwzględnie porzucić dotychczasową strategię uczynienia z Ukrainy zachodniego bastionu, dalszego zwodzenia ukraińskiego społeczeństwa iluzją członkostwa w NATO i UE oraz dolewania oliwy do ognia społeczną inżynierią – promowania demokracji.
Więc jak rozwiązać problem? Większość zachodnich polityków nie chce przyjąć do wiadomości, że zachowanie Putina jest motywowane obawami o stan bezpieczeństwa Rosji. Zatem nie dziwi fakt, że popełniają bezustannie błędy. Chcą za wszelką cenę odstraszyć Rosję od dalszej agresji, pomimo tego, że ani Stany Zjednoczone ani Europa Zachodnia nie są zdolne do użycia siły w obronie Ukrainy.
W efekcie czego przyjmowane są kolejne rundy sankcji, jednak takie środki mają niewielką skuteczność. Wskazane retorsje dotyczą głównie oligarchów, powiązanych blisko z kamarylą Putina, niektórych banków i firm sektora energetycznego lub zbrojeniowego. Jakby nie spojrzeć twarde sankcje – takie jak jeszcze do niedawna odczuwał np. Iran – są nie do zaakceptowania. Zachód, szczególnie Niemcy, ma silny opór w ich zastosowaniu ze strachu, że Rosja może dokonać odwetu, który spowodowałby poważne szkody w UE. Chociaż w mojej opinii nawet gdyby Waszyngton przekonał swoich sojuszników do tak ostrej odpowiedzi, Putin i tak nie zmieniłby swojej decyzji. Zapis historii pokazuje jednoznacznie, że państwa są w stanie ponosić ogromny wysiłek w celu obrony swoich żywotnych interesów. Zapewne Rosja nie stanowi wyjątku od tej reguły.
Jeśli w tej grze chcą wygrać wszyscy należy zaniechać błędnej polityki poprzedniej administracji USA. A więc po pierwsze obecny prezydent Ameryki D. Trump nie może kreśli żadnych czerwonych linii, jeśli politycznie nie jest zdolny do obrony jakiegokolwiek państwa, jak czynił to Barak Obama. Po drugie, wiceprezydent USA Mike Pence nie może powtórzyć błędów swojego poprzednika Joe Bidena i mówić o drugiej szansie Ukrainy, po zmarnowaniu rzekomo pierwszej w trakcie pomarańczowej rewolucji. Po trzecie, sekretarz stanu Rex Tillerson nie może iść drogą John’a Kerrego i straszyć Kreml, iż wszystkie opcje leżą na stole – takiego języka nie powinno się używać nawet wobec Iranu. Po czwarte, nowy dyrektor CIA Mike Pompeo nie może składać pustych deklaracji w stylu swojego poprzednika John’a Brennana o chęci zacieśniania współpracy z Ukrainą w sferze twardego bezpieczeństwa. Wszystkie tego typu medialne fajerwerki wyrządziły więcej szkód niż pożytku.
W międzyczasie UE powinna odłożyć na półkę projekt „partnerstwa wschodniego”, jego formuła już się wyczerpała, pomimo tego, że udało się jej do jakiegoś stopnia narzucić zachodni punkt widzenia. Jeśli chodzi o sekretarza generalnego NATO należy zakończyć tradycję bezustannego wyrażania, że Sojusz jest otwarty na nowych członków. Tego typu deklaracje niczego nie zmienią. W końcowych komunikatach Sojuszu i tak nie pojawiają się nazwy obu najbardziej zainteresowanych państw Ukrainy i Gruzji. Ponadto, ostentacyjne wzmacnianie armii ukraińskiej przez USA w takich obszarach jak logistyka, dowodzenie lub cyberobrona nie będzie sprzyjał atmosferze poważnych negocjacji – kocami, menażkami i laptopami nie da się wygrać z Rosją.
Zatem, jak widzimy realne rozwiązanie problemu ukraińsko-rosyjskiego wymaga fundamentalnie nowego podejścia ze strony Zachodu. W tej strategii Stany Zjednoczone i ich sojusznicy z Europy powinni całkowicie porzucić plany westernizacji Ukrainy. Zamiast tego stworzyć z niej naturalny bufor pomiędzy NATO, a Rosją – odpowiednik Austrii z okresu zimnej wojny. W sumie Austria po zawarciu traktatu państwowego w 1955 r., nie była ani w NATO ani w EWG, nie wpadła też w łapy sowieckich siepaczy. Wskazany traktat otworzył przed Austrią znakomite perspektywy we wszystkich sferach życia zarówno międzynarodowego, jak i wewnętrznego. W końcu Zachodni przywódcy powinni uznać fakt, że Ukraina ma zbyt duże znaczenie dla Rosji, aby wspierać tam jakikolwiek rząd, który z samej definicji będzie antyrosyjski. Choć to nie oznacza, że reżim w Kijowie powinien być antyzachodni wręcz przeciwnie, cel jest prosty Ukraina powinna być suwerenna.
Aby rozpocząć wskazany kierunek Waszyngton i Bruksela muszą wykluczyć całkowicie jakąkolwiek możliwość rozszerzania NATO i UE na wschód od linii Curzona. Zachód powinien również przygotować ekonomiczny plan ratunkowy dla Ukrainy wspólnie finansowany przez Unię Europejską, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Rosję i Stany Zjednoczone. Propozycja taka mogłaby być mile widziana w Moskwie, ponieważ uwzględniałaby również jej interesy w sensie posiadania na swojej zachodniej flance dobrze prosperującego i stabilnego państwa, przede wszystkim nienastawionego wobec niej wrogo. Ponadto, Zachód powinien wydatnie ograniczyć swoją inżynierię społeczną – promowania demokracji – to najlepszy czas, szczególnie teraz po wyborach w USA, aby ostatecznie położyć kres wspieraniu jakichkolwiek ekwiwalentów kolorowych rewolucji. Ważne jest również to, aby zachęcić Ukrainę do przestrzegania praw mniejszości narodowych – szczególnie rosyjskojęzycznej.
Z pewnością mają rację ci, którzy twierdzą, że zbyt późna zmiana polityki wobec Ukrainy może wyrządzić poważne szkody na wiarygodności Ameryki. Jednak cena za podtrzymywanie błędnej strategii może być dużo większa. Wszystkie kraje są bardziej chętne respektować mocarstwa, które potrafią wyciągnąć wnioski z popełnionych błędów – dotyczy to także Stanów Zjednoczonych.
Wielu polityków, ekspertów i publicystów wyraża pogląd, że Ukraina sama ma prawo ustalać z kim chce być w sojuszu, a Rosji wara od tego. Jeśli mówimy o niezależnych wyborach Kijowa w polityce zagranicznej i bezpieczeństwa to schodzimy na bardzo niebezpieczną drogę. Smutną prawdą jest to, że realne zasady współżycia międzynarodowego tworzą wielkie mocarstwa. Abstrakcyjne prawo samostanowienia jest w dużej mierze bez żadnego znaczenia, kiedy silniejsze państwa najeżdżają słabsze. Czy Kuba miała prawo formować sojusz militarny z potęgą Związku Sowieckiego podczas zimnej wojny? Zapewne Stany Zjednoczone widziały to inaczej, Rosjanie myślą podobnie.
Wiara w to, że Ukraina ma prawo do składania aplikacji o członkostwo w NATO i UE nie zmienia faktu, że Zachód ma prawo odrzucić te prośby. W zasadzie nie istnieje najmniejszy powód, aby USA i UE dostosowywały się do oczekiwań Ukrainy i naginały się do błędnej polityki, szczególnie jeśli nie stoi to w zgodzie z żywotnymi interesami Zachodu – w tym Polski. Z pewnością branie pod uwagę urojonych marzeń niektórych Ukraińców nie jest warte jakichkolwiek animozji i kłótni z Rosją. Ponadto, w polityce nie istnieje coś takiego jak wdzięczność. Weźmy choćby Niemcy naszego najlepszego ambasadora do NATO i UE, który jednak nie doczekał się wrażliwości i zrozumienia ze strony Polski, kiedy pojawiły się kryzysy w UE. Polska także może nie doczekać się wdzięczności od Ukrainy za poparcie jej prozachodnich aspiracji, tym bardziej kiedy sami znajdziemy się w trudnej sytuacji – egoistyczne zachowania dotyczą wszystkich państw. W zasadzie taka jest natura anarchicznego systemu międzynarodowego, państwa są drapieżne, nieprzewidywalne i jednocześnie racjonalne, czyli zawsze wykorzystują sytuacje, aby poprawić swoją pozycję kosztem innych.
Oczywiście, niektórzy eksperci mogą uznać, że NATO powinno utrzymywać silne relacje z Ukrainą, ponieważ wciąż należy definiować Rosję w kategoriach rosnącego zagrożenia dla Europy – stąd też Zachód nie ma wyboru, jak tylko utrzymywać zdecydowany i wojowniczy kurs. Niemniej taka ocena jest fałszywa. W rzeczywistości Rosja stanowi chylące się ku upadkowi mocarstwo. Z biegiem czasu będzie coraz słabsza, do 2050 r. jej populacja skurczy się o 20 mln ludzi, z kolei jej gospodarka to 1/15 PKB USA. Jeśli nawet mamy obecnie do czynienia z nacjonalistyczną mobilizacją w Rosji to w dalszym ciągu nie istnieje najmniejszy argument, aby przyjmować Ukrainę do zachodnich struktur. Powód jest prosty, Ukraina nie ma dla Zachodu strategicznego znaczenia. Zresztą niechęć do udzielenia jej pomocy została już wydatnie potwierdzona.
W konsekwencji przyjęcie Ukrainy do Sojuszu może stworzyć wyłącznie niewydolny model paktu obronnego, czyli zaniechania przez strony Traktatu Waszyngtońskiego wypełniania swoich politycznych zobowiązań. To byłaby prosta droga do atrofii i w ostateczności zaniku zachodniego aliansu. Wyrazić należy jasno, że rozszerzenie NATO po zakończeniu zimnej wojny było oparte o liberalną wizji stosunków międzynarodowych, a to oznacza, że przywódcy Zachodu nigdy nie zakładali, że będą musieli honorować swoje gwarancje bezpieczeństwa dla nowych państw Europy Środkowo-Wschodniej. W efekcie czego defensywny charakter rosyjskiego posunięcia wskazuje, że w przypadku zbliżenia się Ukrainy do atlantyckiej wspólnoty, zarówno Rosja, jak i Zachód znalazłyby się na otwartej ścieżce wojennej.
Z pewnością uparte prowadzenie obecnej polityki przez USA i UE będzie prowadzić do pogorszenia relacji z Rosją. Z kolei Waszyngton i Bruksela potrzebuje pomocy Kremla, 1) aby wycofać lub zwiększyć wojskowy sprzęt i kontyngent żołnierzy w Afganistanie, 2) aby kontrolować nuklearne aspiracje Iranu, 3) aby stabilizować sytuację w Syrii. W rzeczywistości Moskwa pomogła już Ameryce we wszystkich tych trzech kwestiach. Po pierwsze, odwiodła w 2009 r. Kirgistan od zablokowania bazy lotniczej w Manas, strategicznego punktu przerzutowego dla wojsk amerykańskich i NATO. Po drugie, latem 2013 r., prezydent Putin wyciągał gorące kasztany za prezydenta Obamę, dzięki wypracowaniu porozumienia, pod którego warunkami Damaszek zgodził się pozbyć broni chemicznej. W ten sposób USA uniknęły wojny z Syrią, którą publicznie zapowiadał Obama kreśląc swoją aberracyjną czerwoną linię. Po trzecie, w 2016 r. Stany Zjednoczone podpisały nuklearne porozumienie z potęgą Iranu, przy konstruktywnej postawie Rosji, która razem z USA w RB NZ nakładała sankcje na Teheran. W końcu Ameryka potrzebuje pomocy Rosji, aby równoważyć Chiny.
USA i ich europejscy sojusznicy stoją przed wyborem wobec Ukrainy, albo będą podtrzymywać obecny konfrontacyjny kurs powodujący coraz większą wrogość w relacjach z Rosją, albo zaczną zmieniać swoją strategię i tworzyć prosperującą Ukrainę, ale neutralną, która pozwoli naprawić relacje Rosja-Zachód – wówczas wszystkie strony zwyciężą.
Link: mil.link/pl/retrospekcja-memorandum-budapesztanskiego/
Krótki link: mil.link/i/retro