Równowaga sił powraca na front
Gdybyście poszli na zajęcia z przedmiotu stosunki międzynarodowe i nigdy nie usłyszeli od swojego wykładowcy pojęcia równowagi sił (balance of power) powinniście udać się do dziekanatu i żądać zwrotu pieniędzy. Tę ideę można odnaleźć w takich dziełach jak „Wojna peloponeska” – Tukidydes; „Książę” – Niccolo Machiavelli; „Lewiatan” – Tomasz Hobbes; „O wojnie” – Carl von Clausewitz; lub nawet u starożytnego pisarza z Indii Kautyli „Arthashastra” (tłum. nauki polityczne). Równowaga sił to jest także centralny problem współczesnych realistów takich jak Edward. H. Carr, Hans J. Morgenthau, Robert Giplin, Kenneth N. Waltz… etc.
Pomimo długiej i starannie udokumentowanej historii, ta elegancka idea jest zapomniana lub wręcz odrzucana przez elity w Polsce. Na przykład na zadawane im pytanie dlaczego Rosja i Białoruś mają bliskie relacje? – większość z nich dochodzi do wniosku, że stanowi to rezultat podzielanego przez Putina i Łukaszenkę autorytaryzmu, który odbija ich antypolonizm lub jeszcze jakieś inne formy ideologicznej jedności. Zbiorowa amnezji zachęca wielu ekspertów, publicystów i polityków, aby patrzeć na naszą politykę w taki sposób, który nieświadomie popycha naszych adwersarzy ku sobie. W rezultacie tracimy możliwość ich podzielenia.
Podstawowa logika równowagi sił jest prosta. Nie ma żadnego rządu nad rządami na świecie, który regulowałby stosunki międzynarodowe, państwa same muszą zapewnić sobie przetrwanie i opierać się wyłącznie na swoich własnych zasobach i kalkulacjach, aby uniknąć najgorszego, czyli agresji, szantażu lub wymuszenia. Jeśli zagrożone państwo ma przed sobą agresywnego sąsiada, jego cały mobilizowany wysiłek opiera się przede wszystkich na własnej sile. Jeśli jest inaczej musi szukać sojuszników, którzy mają podobny problem, aby przesunąć równowagę sił na swoją korzyść.
W ekstremalnych warunkach formująca się koalicja może wymagać uzyskania wsparcia od państwa, które wcześniej było uważane za wroga lub nawet bierze się pod uwagę pomoc od mocarstwa, które w niedalekiej przyszłości może stać się bardzo niebezpieczne. Zatem nie dziwi fakt, że dwie największe demokracje Stany Zjednoczone i Wielka Brytania weszły w sojusz z ludobójczą chimerą Związku Sowieckiego podczas II wojny światowej, ponieważ pokonanie III Rzeszy było ważniejsze od dalekich i mglistych obaw związanych z komunistyczną tyranią. Winston Churchill uchwycił tę logikę perfekcyjnie „Jeśli Hitler zaatakowałby piekło, w przemówieniu przed Izbą Gmin odniósłbym się pozytywnie do diabła”. Prezydent USA Franklin Delano Roosevelt mówił o tym problemie z podobnym sobie uczuciem „mogę podać rękę samemu diabłu”, gdyby to pomogło pokonać III Rzeszę. Jeśli ktokolwiek potrzebuje sojuszników nie może być grymaśny.
Rzecz jasna logika równowagi sił odgrywała też później bardzo ważną rolę w polityce zagranicznej USA, szczególnie kiedy obawy o bezpieczeństwo narodowe były oczywiste. W czasach zimnej wojny sojusze Ameryki (Pakt Północnoatlantycki – NATO i alianse bilateralne w Azji) były formowane, aby równoważyć i powstrzymywać ZSRS. Ten sam motyw prowadził USA, aby wspierać cały wachlarz autorytarnych reżimów w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej. Richard Nixon otwierając się na Chiny w 1972 r. był inspirowany groźbą hegemonii ZSRS. W rezultacie uznał, że bliższe relacje Waszyngton-Pekin położą Moskwę w gorszej pozycji międzynarodowej.
Pomimo długiego rodowodu równowagi sił oraz jej niepomiernej wyższości intelektualnej nad innymi teorematami, politycy i akademicy często nie są w stanie uznać jak duży ma to wpływ na sojuszników i rywali. Część tego problemu wynika z tego, że zarówno w Ameryce, jak i w Polsce istnieje silna tendencja do zakładania, że polityka zagraniczna, każdego państwa jest kształtowana przez wewnętrzne atrybuty np. aspiracje, obawy, kalkulacje, politykę krajową, gospodarkę, wartości, ideologię tudzież ekscentrycznych przywódców niż przez zewnętrzne czynniki takie jak strukturalne przyczyny, anarchia, samopomoc, biegunowość, zewnętrzne zagrożenia czy w końcu równowaga sił.
Z takiego punktu widzenia naturalnymi sojusznikami USA są państwa, które podzielają ich wartości. Kiedy inne narody mówią o Ameryce, jako o liderze wolnego świata albo kiedy opisują NATO jako „transatlantycką wspólnotę” (dodajmy: liberalnych demokracji) sugerują, że uznają niezłomne przywiązanie do wspólnej wizji światowego porządku. Oczywiście podzielane wartości są istotne, niektóre empiryczne studia wręcz udowodniły, że demokracje tworzą bardziej stabilne sojusze niż reżimy autorytarne bądź państwa demokratyczne i niedemokratyczne. Warto niemniej zauważyć, jeżeli zakładamy a priori, iż państwa zawsze są prowadzone przez motywy z poziomu jednostki lub narodu, czyli ustalają własną hierarchię przyjaciół i wrogów w oparciu o wewnętrzne atrybuty, może nas to prowadzić na manowce – na kilka sposobów.
Po pierwsze, jeśli uważamy, że podzielane przez nas wartości są siłą jednoczącą, prawdopodobnie przeceniamy spójność i trwałość jakiegokolwiek sojuszu. NATO to dobry przykład, implozja Związku Sowieckiego usunęła najważniejszą przesłankę dla jego dalszej egzystencji. Pomimo herkulesowego wysiłku, aby nadać Sojuszowi nowy zbiór misji w świecie powracające rysy i napięcia nie zostały przezwyciężone. Być może te kwestie wyglądałyby inaczej, gdyby kampanie NATO w Afganistanie 2001 r. i Libii 2011 r. zakończyły się sukcesem, ale tak nie było i nie jest.
Oczywiście kryzys na Ukrainie przyhamował tendencję dekompozycji i zaniku NATO, ale to skromne odwrócenie trendu jedynie podkreśla o słuszności teoretycznej hipotezy, że zewnętrzne zagrożenie, czyli strach przed Rosją, podtrzymuje spójność Sojuszu. W sumie podzielane wartości są zdecydowanie niewystarczające, aby przetrwała jakakolwiek koalicja składająca się z prawie 30 państw ulokowanych po obu stronach Oceanu Atlantyckiego, tym bardziej, kiedy część jej członków ewidentnie odrzuca liberalną aksjologię jak Polska, Węgry czy Turcja. Preambuła Traktatu Waszyngtońskiego 1949 r. raczej nie czyni tutaj żadnych wątpliwości o jakie wartości chodzi.
Po drugie, jeśli ktoś ignoruje koncepcję polityczną równowagi sił to szybko może doznać zaskoczenia, kiedy inni zjednoczą się przeciwko niemu. Administracja G. W. Busha juniora została zaszokowana wręcz porażona, kiedy Francja, Niemcy i Rosja połączyły wysiłki, aby przyblokować Wuja Sama w RB NZ podczas próby autoryzowania inwazji na Irak w 2003 r. Paryż, Berlin i Moskwa podjęły ten krok, ponieważ słusznie uważały, że obalenie Saddama Husejna to ryzykowna gra, która może zagrozić im samym (jak popatrzymy na obecną dekonstrukcję Bliskiego Wschodu, to w sumie Schröder, Chirac i Putin mieli rację).
Amerykańscy przywódcy nie potrafili zrozumieć, dlaczego ich bliscy sojusznicy, Niemcy i Francja, nie zgodzili się na usunięcie Saddama, brutalnego dyktatora, i na wysiłek transformacji Bliskiego Wschodu na modłę Zachodu. Condoleezza Rice doradczyni prezydenta Busha ds. bezpieczeństwa narodowego wyznała później, że Ameryka nie rozumiała tego problemu.
Urzędnicy amerykańscy byli również zaskoczeni, kiedy Iran i Syria połączyły swoje siły, aby pomagać irackim powstańcom. Te twarde fakty powinny sugerować, że wysiłki Białego Domu poniosą fiasko. Musimy sobie zdać sprawę, że Syria i Iran były następne na liście USA, gdyby wojna i okupacja Iraku odniosły sukces. Z kolei Teheran i Damaszek zachowywali się właśnie w taki sposób, jak przewiduje teoria równowagi sił, czyli zagrożone państwa łączą siły, aby odstraszać, a w ostateczności bronić się przed agresją. Wniosek: z politycznego punktu widzenia ani Amerykanie ani Polacy nie powinni wikłać się w głupie wojny i być później zaskoczonymi złym obrotem spraw.
Po trzecie, jeśli skupiamy się na politycznym i ideologicznym powinowactwie i ignorowaniu roli podzielanych zagrożeń przez naszych wrogów, zachęca nas to, aby ich widzieć bardziej zjednoczonych niż są oni naprawdę. Zamiast uznać, że nasi oponenci współpracują razem w dużej mierze z powodów instrumentalnych i taktycznych, politycy i komentatorzy szybko zakładają, że są oni związani wspólnymi i głębokimi celami. We wcześniejszej erze stosunków międzynarodowych Amerykanie widzieli komunistyczny świat, jako zjednoczony monolit, błędnie uważali, że wszyscy komuniści są agentami Kremla. To nie tylko prowadziło ich do niezauważenia zajadłego konfliktu Moskwa-Pekin, ale także fałszywie założyli, że niekomunistyczna lewica była przychylna ZSRS. Sowieccy przywódcy popełnili podobny błąd, i silnie się rozczarowali, kiedy ich wysiłki w zabieganiu o tzw. niekomunistyczny Trzeci Świat były nieskuteczne.
Ten dziwaczny instynkt funkcjonuje niestety także obecnie, w takich sloganach jak „oś zła”, co miało rzekomo sugerować, iż Iran, Irak i Korea Północna są częścią jakiegoś zjednoczonego frontu lub np. nieadekwatne określenie „islamofaszyzm”, czy najgłupsza hiperbola porównująca Putina i al-Assada do Hitlera. Zamiast widzieć ekstremistyczne ruchy jako rywalizujące organizacje o różnych światopoglądach i celach politycy i eksperci rutynowo działają i przekonują jak gdyby nasi wrogowie operowali według tego samego zespołu środków i metod. Te grupy są najczęściej dalekie od wspólnie podzielanej doktryny, cierpią na głębokie schizmy i ideologiczne podziały, osobiste urazy i rywalizację, a jeśli już łączą swoje siły to tylko z chwilowej korzyści, a nie jakiegoś głębszego przekonania. Oczywiście ekstremiści dalej będą stanowili problem dla światowego pokoju, ale zakładanie, że wszyscy terroryści są lojalnymi żołnierzami jakiegoś globalnego ruchu czyni ich tylko bardziej groźnymi niż są w rzeczywistości.
Wejdźmy teraz na nasze lokalne podwórko w Europie. Tutaj Polska też powinna umieć dzielić swoich rywali, niestety zamiast tego nasza polityka prowadzi do ich jeszcze większego zbliżenia. Możemy wziąć jeden przykład, pomimo tego, że pomiędzy Białorusią i Rosją jest jakaś bliskość ideologiczna, każdy z tych krajów ma swoje interesy narodowe i własną listę priorytetów. Z tego powodu ich współpraca powinna być analizowana, jako taktyczny sojusz, a nie zjednoczony front autorytarnych reżimów pod nazwą ZBiR (Związek Białorusi i Rosji). Jeśli będziemy wywierać nacisk na Białoruś, to będzie ona szukała pomocy w Moskwie, da to jeszcze większy impuls obu reżimom, aby się nawzajem wspierać.
Na koniec, ale nie mniej ważne, ignorowanie dynamiki równowagi sił marnuje główną przewagę geopolityczną Polski. Jako średniej wielkości mocarstwo w Europie Środkowej, nasz kraj ma dużą swobodę w doborze sojuszników, a tym samym wywierania presji na innych. Biorąc pod uwagę, ten atut możemy czasami zagrać ostrzejszą piłkę, aby górować nad rywalami, kiedy się pojawią. To może nam pozwolić zachować czujność i dostrzec szansę wbijania klinów między naszych adwersarzy. Oczywiście, to podejście wymaga elastyczności i wyrobionego zrozumienia spraw regionu, awersji do specjalnych relacji, i przede wszystkim odrzucenia polityki demonizowania krajów z którymi mamy różnice.
Nieszczęśliwie, Polska przez ostatnie dekady czyniła całkowicie przeciwnie, szczególnie chodzi o Europę Wschodnią. W efekcie mamy zamrożone relacje z Rosją, chłód w stosunkach z Białorusią, Litwą, a ostatnio nawet z Ukrainą. Zamiast przejawu politycznej przenikliwości nasze elity usztywniają się w szczególnych relacjach, kiedyś były to Niemcy i Francja, teraz pogłębiamy egzotyczny sojusz z Wielką Brytanią, dalej Węgry, Rumunia, Chorwacja – Trójmorze. W sumie ze sporadycznymi wyjątkami, i to spoza Europy (vide: Chiny), traktujemy naszych adwersarzy, jak pariasów (vide: Łukaszenka), grozimy im, sankcjonujemy ich, albo składamy obietnice bez pokrycia, zamiast wziąć na poważnie ich aspiracje i obawy. Rezultaty takiej polityki, niestety, mówią same za siebie. Dlatego postuluję niech równowaga sił powróci na front nie tylko naszej strategii, ale całego Zachodu, a szczególnie Ameryki, bo reszta świata przestała już ignorować realistyczne dictum.
Link: mil.link/pl/rownowaga-sil-powraca-na-front/
Krótki link: mil.link/i/front
Wersja angielska: Balance of power is back to the front
Public Affairs Commentary | Artur Brzeskot
[…] A. Brzeskot, „Równowaga sił powraca na front”, 12.III.2018, SZTAB.ORG […]
Artur Brzeskot: Neorealistyczna koncepcja równowagi sił - Geopolityka.net - polski portal o geopolityce | Geopolityka.net - polski portal o geopolityce
[…] [1] A. Brzeskot, Równowaga sił powraca na front, https://mil.link/pl/rownowaga-sil-powraca-na-front/ […]